[ Pobierz całość w formacie PDF ]

towarowe, żaden chyba nie był tak zapakowany ani tak obciążony jak te przewożące tran. „Błękitny
Zefir” był załadowany pod wierzch i gnany sztormem.
Statek uderzył w pale, wyrywając je z dna rzeki, przez co taras zawalił się. Do rzeki wpadło
mnóstwo gruzu, podnosząc ścianę wody, która w połączeniu z wichrem wywołała niemal monsuno-
wą ulewę. Sterburta „Błękitnego Zefiru” została obtłuczona spadającymi na nią kamieniami. Statek
zadrżał, jakby uderzył w niego olbrzymi kowalski młot. „Błękitny Zefir” był jak kowadło, równie
twardy i niepoddający się. Kamienie i gruz odbijały się od pokładu, który przechylił się mocno
w prawo. Statek ocierał się o odkryty brzeg.
Strażnicy świątynni spadali razem z gruzem. Darrick patrzył, jak lecą, jedni trafiając od razu
w spieniony nurt na prawo od statku, a inni odbijając się jeszcze od pokładu. Dwóch z krzykiem
wpadło na płonące żagle. Wrzeszcząc, zeskoczyli z olinowania i rzucili się do rzeki, płonąc jak
świeczki.
Darrick wypuścił koło sterowe, wiedząc, że bez ryzyka poważnych obrażeń dłużej go nie utrzy-
ma, zrobił krok do przodu i chwycił się relingu. Trzymał się mocno, podczas gdy statek walczył
z wiatrem i brzegiem. Wędrując powoli wzdłuż relingu dotarł do wyblinki prowadzącej do steru,
chwycił ją i przeszedł na lewą stronę.
445
„Błękitny Zefir” zatrzymał się na głazach.
Darrick słyszał, jak kadłub ociera się o kamienie, niby o gigantyczne zęby. Skrzywił się, uświada-
miając sobie, jak bardzo zniszczyli statek i jak wielu godzin trzeba będzie, by mógł znowu wypłynąć
na morze. Spojrzał na pokład, zastanawiając się, czy podjąwszy się takiego ryzyka, osiągnęli to, co
zaplanowali.
Cienie okrywały gruzy i ciemne błoto na brzegu rzeki. Darrick rozglądał się, ale nie widział
zagrożonego systemu ściekowego, który odkrył Taramis. Mimo iż ich sytuacja była naprawdę po-
ważna, nie czuł prawdziwego strachu. Tylko oczekiwanie i nadzieję, że rozpaczliwe szaleństwo po-
czucia winy, które znosił przez ostatni rok, wkrótce się zakończy. Po takim ataku strażnicy świątynni
Kabraxisa nie pozwolą im żyć.
Taramis dołączył do Darricka przy relingu. Mędrzec wypowiedział słowo i wskazał na trzymaną
przez siebie pochodnię. Natychmiast otoczyły ją płomienie, oświetlając bok statku.
— Ta pochodnia sprawia, że jesteśmy świetnym celem dla kusz — powiedział Farranan, stając
obok nich.
— Nie możemy tutaj zostać — stwierdził Rhambal.
„Błękitny Zefir” nadal ocierał się o odsłonięty wapień brzegu.
446
— Statek też tu długo nie zostanie — stwierdził Darrick. Po raz pierwszy uświadomił sobie, jak
cicho się zrobiło, gdy ucichły wichry. — Prąd nas zabierze.
Wyciągając pochodnię, Taramis przyglądał się brzegowi. Ze zniszczonego tarasu spadły kolejne
kamienie.
— Mają łódkę na rzece — ostrzegł Palat.
Stojąc przy relingu Darrick zauważył zbliżający się do nich statek strażników. Latarnie podświe-
tlały znak lorda Darkulana tak, żeby wszyscy go rozpoznali.
— Pochodnia jest za słaba — powiedział Taramis. — Ale to musi być tam. — Zamachał po-
chodnią, sięgając najdalej, jak mógł, ale bez rezultatu. Światło nie sięgało samego brzegu.
Wyjmij miecz, powiedział Mat Hu-Ring w głowie Darricka.
— Mat? — wyszeptał Darrick. Powróciło do niego poczucie winy, niszcząc spokój, który go
ogarnął, kiedy uświadomił sobie, że nie ma ucieczki. Zaakceptowanie własnej śmierci było łatwiej-
sze niż zaakceptowanie śmierci Mata.
Wyjmij miecz, powtórzył Mat, brzmiąc, jakby dochodził z wielkiej odległości.
Odwracając się, choć wiedział, że przyjaciel nie stoi gdzieś za nim, choć tak to brzmiało, Darrick
spojrzał na zebranych na rufie wojowników, czekających na kolejny ruch Taramisa.
447
Miecz, przeklęty głupcze! powiedział Mat. Wyjmij ten cholerny, wielki miecz. On pomoże tobie
i całej reszcie.
Darrick sięgnął przez prawe ramię, czując ból z lewej, gdzie ranił go bert, i chwycił rękojeść
miecza Hauklina. Poczuł mrowienie w dłoni, a broń właściwie wskoczyła w jego rękę. Trzymał
przed sobą miecz, wielki kawał szarej stali poznaczony szczerbami wielu bitew.
Taramis i inni wojownicy trzymający latarnie i pochodnie ze statku, próbowali przebić cienie
zakrywające brzeg.
— Może jeśli tam ktoś zejdzie — zaproponował Rhambal.
— Ten, kto tam będzie, nie będzie na statku, gdy ten odpłynie — powiedział Palat. — Może
będziemy musieli trzymać się tej krypy, jeśli będziemy chcieli się stąd wydostać.
— Lepiej próbować szczęścia na ulicach — stwierdził Rhambal. — Nawet gdybyśmy dotarli do
przystani, przegoniliby nas. Nie mamy doświadczonej załogi zajmującej się żaglami.
Wypowiedz imię miecza, nakazał Mat.
— Mat — wyszeptał Darrick, czując wewnętrzny ból, jak wtedy, gdy był świadkiem śmierci
przyjaciela. Nie wyobrażał sobie głosu Mata. Słyszał go. Był prawdziwy i tkwił w jego głowie.
Wypowiedz imię miecza, ty cholerny niezguło, nakazał Mat.
— Co tu robisz? — spytał Darrick.
448
To samo co ty, odpowiedział Mat, ale ja jestem w tym od ciebie lepszy. A teraz wezwij moc
miecza, zanim prąd zsunie was z kamieni, prosto w ramiona tych strażników. Mamy dziś w nocy
dużo roboty.
— A jak mam wezwać jego moc? — spytał Darrick. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl