[ Pobierz całość w formacie PDF ]
będące w linii prostej potomkiem drugiego markiza. Wykorzystując cię jako kanał, mogło stać się
powoli częścią świadomości tego dziecka; wypróbować chłopca bez jego wiedzy, aż do niego
przywyknie i zaakceptuje je jako część siebie. A potem...
Spode odwrócił na chwilę wzrok.
- Co potem?
- Potem przestałoby was potrzebować.
Ironiczny uśmiech powrócił na jego twarz.
- Dlaczego? - zapytała Frannie. - Dlaczego miałoby chcieć to ciągnąć? Przecież nie ma żadnego
powodu... - urwał jej się wątek.
- Zło jest zepsuciem dobra. Ma wyłącznie jeden cel: psuć, niszczyć, unicestwiać. Niepotrzebny mu
powód, potrzebuje tylko energii. Energii seansu; energii ciała, w które wstępuje.
- Dlaczego miałoby krzywdzić wszystkich, którzy uczestniczyli w tym seansie?
- Znasz powiedzenie Nie wywołuj wilka z lasu ?
- Oczywiście.
- Wilk nie jest wdzięczny za wywołanie go z lasu. - Złożył ręce na kolanach i powiódł po pokoju
władczym spojrzeniem. - Skoro drugi markiz zajmował się numerologią, jego ducha prawdopodobnie
bawi ciągnięcie tego dalej. Siedmiu żołnierzy zadaje mu śmierć. Siedmioro ludzi budzi go z powrotem
do życia. Powtórzenie schematu. - Rozłożył ręce. - Zło nie musi się nikomu tłumaczyć ze swoich
czynów.
- Ale jak wyjaśnić utratę wzroku mojej znajomej? Złapała wirusa kąpiąc się w morzu. Jak duch mógł
spowodować coś takiego?
Spode strzepnął z sutanny jakiś pyłek.
- Niewiele wiemy o możliwościach obronnych organizmu. System immunologiczny nadal jest w
dużej mierze zagadką. Sądzę, że większość ludzi nie ślepnie od wirusa, którego złapała twoja
znajoma. Przypuszczalnie tylko maleńki procent. Czy miała pecha? Czy też coś zostało przesłane do
jej podświadomości i zablokowało jej system immunologiczny, żeby proroctwo się sprawdziło?
Frannie poczuła się tak, jakby pękł w niej jakiś nerw.
- Czy nic nie można zrobić?
- Możemy zrobić tylko jedną rzecz. Pójdziemy do tej piwnicy i odprawimy mszę za zmarłych. I
pójdziemy tam teraz.
- Kto?
- Ty i ja.
Przygryzła wierzch dłoni.
- Nie wiem, czy uda nam się dostać do środka.
- Będziemy się o to martwić, gdy dotrzemy na miejsce.
- Na... na czym polega msza za zmarłych?
- To proste nabożeństwo z komunią zapewniające duszy spokój.
- A jeśli to nie zadziała?
Spojrzał na nią jak na nienormalną. Skóra wokół ust ściągnęła mu się z determinacji.
- Pójdziemy tam uzbrojeni w autorytet Kościoła. Autorytet Boga. To silniejsze od wszystkich mocy
Szatana. Chyba to rozumiesz?
Poczuła, że jeżą jej się włosy na całym ciele, a na skórze występuje gęsia skórka. Miała nadzieję, że
przyjście do księdza napełni ją otuchą. Tymczasem napełniło ją jeszcze większym strachem.
ROZDZIAA TRZYDZIESTY DRUGI
Frannie szła z Benedictem Spodem przez London Bridge, czując w kieszeni płaszcza ciężar
pożyczonej latarki. Ksiądz niósł małą winylową torbę, którą wymachiwał w sposób celowo beztroski,
nie licujący z widocznym na jego twarzy niepokojem.
Zaczekali, aż przejedzie strumień samochodów, przeszli na drugą stronę King William Street i ruszyli
w kierunku Banku. Spojrzawszy w jedną z bocznych uliczek po prawej stronie, Frannie dostrzegła
jasno oświetloną, odcinającą się od nocnego nieba Winston Churchill Tower. Musiała odwrócić
wzrok.
- Czy myśli ksiądz, że właśnie dlatego Oliver i ja się poznaliśmy?
- zapytała. - %7łe wszystko zostało zaplanowane, uknute przez tego... tę...?
Urwała, nie wiedząc, jakiego słowa użyć. Duch? Siła nieczysta?
- Wierzę, że istnieje porządek w chaosie - odparł krótko Benedict Spode.
Pamiętała, że Oliver powiedział jej dokładnie to samo.
- O co księdzu chodzi?
Odpowiedział dopiero, gdy zatrzymali się na czerwonym świetle przy końcu ulicy.
- Chodzi mi o to, że nawet w pozornym chaosie występują pewne schematy. Czasami jest się zbyt
blisko, by je dostrzec.
- Nie jestem pewna, czy rozumiem; chciałabym...
Zwiatła się zmieniły i weszli w Poultry. Z każdą sekundą powietrze w płucach Frannie stawało się
cięższe. Z przodu, po lewej stronie, widziała już oświetlony płot wokół budowy. Zwolniła kroku i
ksiądz również zwolnił.
- Chciałabym coś powiedzieć, zanim...
Odwrócił się do niej profilem i w świetle latami zobaczyła miękką, jakby dziecięcą skórę jego
policzka.
- Przepraszam za wszystko. Za ból, jaki sprowadziłam na tylu ludzi. Za to, że byłam taka cholernie
głupia.
Benedict Spode zwrócił się do niej en face. Niepokój nie opuścił jego twarzy, ale głos miał
opanowany.
- Decyzję urządzenia seansu podjęło was siedmioro, Frannie - powiedział cicho. - Nie do ciebie
należy branie na siebie całej winy. Osądzi to Bóg.
Ostry podmuch wiatru szarpnął jej włosy i ubranie. Sutanna księdza zafalowała pod płaszczem od
deszczu, a torba zakołysała mu się w dłoni. Plot trząsł się; mimo odległości stu jardów Frannie
słyszała stuk luznych desek, łopot brezentu i brzęk metalu.
Znów popatrzyła na Spode a.
- Pozwoli ksiądz, że zadam bardzo naiwne pytanie? Skoro ludzie mogą to zrobić - przyciągnąć złego
ducha - sami, dlaczego trzeba księdza, żeby to zatrzymać? Czy nie wystarczyłoby po prostu się
pomodlić?
- Księża nie mają magicznej mocy - odparł. - Dobro jest silniejsze od zła; ale kiedy zło wyrywa się
spod kontroli, ci, za którymi stoi autorytet Kościoła, mają więcej siły do walki z nim niż ktokolwiek
inny. Kościół działa w imieniu Boga, w oparciu o Jego autorytet. A Bóg jest silniejszy niż Szatan. Bóg
pokonał Szatana.
Minął ich autobus. Drzwi pubu po drugiej stronie ulicy otworzyły się i wyszło z nich dwóch
mężczyzn. Zobaczywszy wesołe wnętrze lokalu, Frannie poczuła ukłucie zazdrości.
- Nadal trudno mi w to uwierzyć - po tym wszystkim, co się stało
- że odmówienie paru modlitw położy temu kres.
Jej towarzysz przystanął.
- Dlaczego?
- Wydaje mi się to zbyt proste.
Odciął się jej logiką.
- A czy skomplikowany był sposób, w jaki się to zaczęło? Paczka wstawionych przyjaciół,
odwrócony kieliszek, parę kawałków papieru?
Uśmiechnęła się słabo, ale Benedict Spode nie odwzajemnił jej uśmiechu. Spojrzała na zegarek. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl freetocraft.keep.pl
będące w linii prostej potomkiem drugiego markiza. Wykorzystując cię jako kanał, mogło stać się
powoli częścią świadomości tego dziecka; wypróbować chłopca bez jego wiedzy, aż do niego
przywyknie i zaakceptuje je jako część siebie. A potem...
Spode odwrócił na chwilę wzrok.
- Co potem?
- Potem przestałoby was potrzebować.
Ironiczny uśmiech powrócił na jego twarz.
- Dlaczego? - zapytała Frannie. - Dlaczego miałoby chcieć to ciągnąć? Przecież nie ma żadnego
powodu... - urwał jej się wątek.
- Zło jest zepsuciem dobra. Ma wyłącznie jeden cel: psuć, niszczyć, unicestwiać. Niepotrzebny mu
powód, potrzebuje tylko energii. Energii seansu; energii ciała, w które wstępuje.
- Dlaczego miałoby krzywdzić wszystkich, którzy uczestniczyli w tym seansie?
- Znasz powiedzenie Nie wywołuj wilka z lasu ?
- Oczywiście.
- Wilk nie jest wdzięczny za wywołanie go z lasu. - Złożył ręce na kolanach i powiódł po pokoju
władczym spojrzeniem. - Skoro drugi markiz zajmował się numerologią, jego ducha prawdopodobnie
bawi ciągnięcie tego dalej. Siedmiu żołnierzy zadaje mu śmierć. Siedmioro ludzi budzi go z powrotem
do życia. Powtórzenie schematu. - Rozłożył ręce. - Zło nie musi się nikomu tłumaczyć ze swoich
czynów.
- Ale jak wyjaśnić utratę wzroku mojej znajomej? Złapała wirusa kąpiąc się w morzu. Jak duch mógł
spowodować coś takiego?
Spode strzepnął z sutanny jakiś pyłek.
- Niewiele wiemy o możliwościach obronnych organizmu. System immunologiczny nadal jest w
dużej mierze zagadką. Sądzę, że większość ludzi nie ślepnie od wirusa, którego złapała twoja
znajoma. Przypuszczalnie tylko maleńki procent. Czy miała pecha? Czy też coś zostało przesłane do
jej podświadomości i zablokowało jej system immunologiczny, żeby proroctwo się sprawdziło?
Frannie poczuła się tak, jakby pękł w niej jakiś nerw.
- Czy nic nie można zrobić?
- Możemy zrobić tylko jedną rzecz. Pójdziemy do tej piwnicy i odprawimy mszę za zmarłych. I
pójdziemy tam teraz.
- Kto?
- Ty i ja.
Przygryzła wierzch dłoni.
- Nie wiem, czy uda nam się dostać do środka.
- Będziemy się o to martwić, gdy dotrzemy na miejsce.
- Na... na czym polega msza za zmarłych?
- To proste nabożeństwo z komunią zapewniające duszy spokój.
- A jeśli to nie zadziała?
Spojrzał na nią jak na nienormalną. Skóra wokół ust ściągnęła mu się z determinacji.
- Pójdziemy tam uzbrojeni w autorytet Kościoła. Autorytet Boga. To silniejsze od wszystkich mocy
Szatana. Chyba to rozumiesz?
Poczuła, że jeżą jej się włosy na całym ciele, a na skórze występuje gęsia skórka. Miała nadzieję, że
przyjście do księdza napełni ją otuchą. Tymczasem napełniło ją jeszcze większym strachem.
ROZDZIAA TRZYDZIESTY DRUGI
Frannie szła z Benedictem Spodem przez London Bridge, czując w kieszeni płaszcza ciężar
pożyczonej latarki. Ksiądz niósł małą winylową torbę, którą wymachiwał w sposób celowo beztroski,
nie licujący z widocznym na jego twarzy niepokojem.
Zaczekali, aż przejedzie strumień samochodów, przeszli na drugą stronę King William Street i ruszyli
w kierunku Banku. Spojrzawszy w jedną z bocznych uliczek po prawej stronie, Frannie dostrzegła
jasno oświetloną, odcinającą się od nocnego nieba Winston Churchill Tower. Musiała odwrócić
wzrok.
- Czy myśli ksiądz, że właśnie dlatego Oliver i ja się poznaliśmy?
- zapytała. - %7łe wszystko zostało zaplanowane, uknute przez tego... tę...?
Urwała, nie wiedząc, jakiego słowa użyć. Duch? Siła nieczysta?
- Wierzę, że istnieje porządek w chaosie - odparł krótko Benedict Spode.
Pamiętała, że Oliver powiedział jej dokładnie to samo.
- O co księdzu chodzi?
Odpowiedział dopiero, gdy zatrzymali się na czerwonym świetle przy końcu ulicy.
- Chodzi mi o to, że nawet w pozornym chaosie występują pewne schematy. Czasami jest się zbyt
blisko, by je dostrzec.
- Nie jestem pewna, czy rozumiem; chciałabym...
Zwiatła się zmieniły i weszli w Poultry. Z każdą sekundą powietrze w płucach Frannie stawało się
cięższe. Z przodu, po lewej stronie, widziała już oświetlony płot wokół budowy. Zwolniła kroku i
ksiądz również zwolnił.
- Chciałabym coś powiedzieć, zanim...
Odwrócił się do niej profilem i w świetle latami zobaczyła miękką, jakby dziecięcą skórę jego
policzka.
- Przepraszam za wszystko. Za ból, jaki sprowadziłam na tylu ludzi. Za to, że byłam taka cholernie
głupia.
Benedict Spode zwrócił się do niej en face. Niepokój nie opuścił jego twarzy, ale głos miał
opanowany.
- Decyzję urządzenia seansu podjęło was siedmioro, Frannie - powiedział cicho. - Nie do ciebie
należy branie na siebie całej winy. Osądzi to Bóg.
Ostry podmuch wiatru szarpnął jej włosy i ubranie. Sutanna księdza zafalowała pod płaszczem od
deszczu, a torba zakołysała mu się w dłoni. Plot trząsł się; mimo odległości stu jardów Frannie
słyszała stuk luznych desek, łopot brezentu i brzęk metalu.
Znów popatrzyła na Spode a.
- Pozwoli ksiądz, że zadam bardzo naiwne pytanie? Skoro ludzie mogą to zrobić - przyciągnąć złego
ducha - sami, dlaczego trzeba księdza, żeby to zatrzymać? Czy nie wystarczyłoby po prostu się
pomodlić?
- Księża nie mają magicznej mocy - odparł. - Dobro jest silniejsze od zła; ale kiedy zło wyrywa się
spod kontroli, ci, za którymi stoi autorytet Kościoła, mają więcej siły do walki z nim niż ktokolwiek
inny. Kościół działa w imieniu Boga, w oparciu o Jego autorytet. A Bóg jest silniejszy niż Szatan. Bóg
pokonał Szatana.
Minął ich autobus. Drzwi pubu po drugiej stronie ulicy otworzyły się i wyszło z nich dwóch
mężczyzn. Zobaczywszy wesołe wnętrze lokalu, Frannie poczuła ukłucie zazdrości.
- Nadal trudno mi w to uwierzyć - po tym wszystkim, co się stało
- że odmówienie paru modlitw położy temu kres.
Jej towarzysz przystanął.
- Dlaczego?
- Wydaje mi się to zbyt proste.
Odciął się jej logiką.
- A czy skomplikowany był sposób, w jaki się to zaczęło? Paczka wstawionych przyjaciół,
odwrócony kieliszek, parę kawałków papieru?
Uśmiechnęła się słabo, ale Benedict Spode nie odwzajemnił jej uśmiechu. Spojrzała na zegarek. [ Pobierz całość w formacie PDF ]