[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ły mosiężny świecznik, przeszedłem wąskim korytarzem w głąb
chaty.
Klucz do frontowych drzwi otwierał także pokój, który wcze-
śniej był moim więzieniem. Wyglądał tak samo jak wtedy, gdy
go opuszczałem - skromny i przytłaczający. Chociaż okno w dal-
szym ciągu było zakratowane, sięgnąłem do niego i sprawdziłem
klamkę. Następnie otworzyłem szuflady komody, teraz puste,
oraz zajrzałem pod łóżko. Nic szczególnego nie kryło się w tym
pokoju - to tylko cela, nic więcej.
276-
Wróciłem na korytarz i zatrzymałem się przed drzwiami po-
koju Orsona. Dotknąwszy gałki, zawahałem się. „Jesteś tu sam.
Do diabła ze strachem". Wszedłem do środka.
Zamrażarka stała pod oknem. Nie było na niej kłódki. Otwo-
rzyłem ją. Pusto. Zamknąłem okno na zasuwę. Teraz musiałby
wybić szybę, żeby się dostać do środka.
Odstawiłem świecznik na sosnową komodę Orsona i zacząłem
otwierać szuflady. Górne trzy były puste, ale kiedy spróbowałem
szczęścia z ostatnią, ta nie chciała się otworzyć. Pociągnąłem
ją raz jeszcze, nadal bez skutku, więc w nią kopnąłem. Drewno
stęknęło, a szarpiąc za uchwyt po raz kolejny, wyciągnąłem całą
szufladę z komody na podłogę.
„Dzięki Ci, Boże".
Naliczyłem pięć kaset wideo, stosik szarych teczek, pudełko
mikrokaset oraz trzy notatniki. Przeniosłem świecę na podło-
gę, przytrzymałem nad szufladą i wyjąłem taśmę wideo. Prze-
czytałem opis na naklejce, napisany jego prostym, drobnym
odręcznym pismem: „Jessica Horowitz: 29.05.92; Jim Yountz:
20.06.92; Trevor Kistling: 25.06.92; Mandy Sommers: 06.07.92"
- wszystko to na jednej etykiecie, a było jeszcze pięć taśm, nie
licząc trzech, które zniszczyłem w Woodside. Zauważyłem, że
wszystkie bez wyjątku zostały nagrane w maju, czerwcu, lipcu
i sierpniu -jego sezonie łowieckim.
Mikrokasety były opisane tylko datami, a ja zakładałem, że
zawierają taki sam egocentryczny bełkot, jaki słyszałem, gdy Or-
son mówił do dyktafonu w swoim łóżku w Vermont. Wyjąwszy
z szuflady zielony kołonotatnik, położyłem się na brzuchu i prze-
rzucałem strony przy świetle świecy. Ten notes był pełen wierszy
na każdej stronie, wliczając okładkę. Przeczytałem na głos krótki
utwór bez tytułu, żeby poznać rytm jego poezji; poprzez mój głos
odezwał się jego dźwięczny, proteuszowy ton:
277-
Jesteś zawsze ze mną
Kiedy leżę w łóżku w ciemności
Kiedy idę zatłoczoną ulicą
Kiedy patrzę na nocne niebo
Kiedy sram
Kiedy się śmieję
Kiedy biorę ich w posiadanie, tak jak ty mnie
Jesteś wszechpotężny, ale nie jesteś moim bogiem
Wychowałeś mnie, ale mnie nie stworzyłeś
Jesteś benzyną, ale nie ogniem
Ja jestem głębszy
Ja jestem nieobliczalny
Ja jestem
Dwa pozostałe notesy zawierały krótkie opowiadania, zapi-
sy pomysłów oraz fragmentaryczne myśli kogoś, kto aspiruje
do tego, by pisać. Z Orsona byłby jednak kiepski pisarz. Potra-
fił ukuć zręczną frazę, lecz w jego poezji i prozie dominowała
ogólna niezdarność i niejednoznaczność, która skazałaby go
na porażkę, gdyby kiedykolwiek próbował coś publikować. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl freetocraft.keep.pl
ły mosiężny świecznik, przeszedłem wąskim korytarzem w głąb
chaty.
Klucz do frontowych drzwi otwierał także pokój, który wcze-
śniej był moim więzieniem. Wyglądał tak samo jak wtedy, gdy
go opuszczałem - skromny i przytłaczający. Chociaż okno w dal-
szym ciągu było zakratowane, sięgnąłem do niego i sprawdziłem
klamkę. Następnie otworzyłem szuflady komody, teraz puste,
oraz zajrzałem pod łóżko. Nic szczególnego nie kryło się w tym
pokoju - to tylko cela, nic więcej.
276-
Wróciłem na korytarz i zatrzymałem się przed drzwiami po-
koju Orsona. Dotknąwszy gałki, zawahałem się. „Jesteś tu sam.
Do diabła ze strachem". Wszedłem do środka.
Zamrażarka stała pod oknem. Nie było na niej kłódki. Otwo-
rzyłem ją. Pusto. Zamknąłem okno na zasuwę. Teraz musiałby
wybić szybę, żeby się dostać do środka.
Odstawiłem świecznik na sosnową komodę Orsona i zacząłem
otwierać szuflady. Górne trzy były puste, ale kiedy spróbowałem
szczęścia z ostatnią, ta nie chciała się otworzyć. Pociągnąłem
ją raz jeszcze, nadal bez skutku, więc w nią kopnąłem. Drewno
stęknęło, a szarpiąc za uchwyt po raz kolejny, wyciągnąłem całą
szufladę z komody na podłogę.
„Dzięki Ci, Boże".
Naliczyłem pięć kaset wideo, stosik szarych teczek, pudełko
mikrokaset oraz trzy notatniki. Przeniosłem świecę na podło-
gę, przytrzymałem nad szufladą i wyjąłem taśmę wideo. Prze-
czytałem opis na naklejce, napisany jego prostym, drobnym
odręcznym pismem: „Jessica Horowitz: 29.05.92; Jim Yountz:
20.06.92; Trevor Kistling: 25.06.92; Mandy Sommers: 06.07.92"
- wszystko to na jednej etykiecie, a było jeszcze pięć taśm, nie
licząc trzech, które zniszczyłem w Woodside. Zauważyłem, że
wszystkie bez wyjątku zostały nagrane w maju, czerwcu, lipcu
i sierpniu -jego sezonie łowieckim.
Mikrokasety były opisane tylko datami, a ja zakładałem, że
zawierają taki sam egocentryczny bełkot, jaki słyszałem, gdy Or-
son mówił do dyktafonu w swoim łóżku w Vermont. Wyjąwszy
z szuflady zielony kołonotatnik, położyłem się na brzuchu i prze-
rzucałem strony przy świetle świecy. Ten notes był pełen wierszy
na każdej stronie, wliczając okładkę. Przeczytałem na głos krótki
utwór bez tytułu, żeby poznać rytm jego poezji; poprzez mój głos
odezwał się jego dźwięczny, proteuszowy ton:
277-
Jesteś zawsze ze mną
Kiedy leżę w łóżku w ciemności
Kiedy idę zatłoczoną ulicą
Kiedy patrzę na nocne niebo
Kiedy sram
Kiedy się śmieję
Kiedy biorę ich w posiadanie, tak jak ty mnie
Jesteś wszechpotężny, ale nie jesteś moim bogiem
Wychowałeś mnie, ale mnie nie stworzyłeś
Jesteś benzyną, ale nie ogniem
Ja jestem głębszy
Ja jestem nieobliczalny
Ja jestem
Dwa pozostałe notesy zawierały krótkie opowiadania, zapi-
sy pomysłów oraz fragmentaryczne myśli kogoś, kto aspiruje
do tego, by pisać. Z Orsona byłby jednak kiepski pisarz. Potra-
fił ukuć zręczną frazę, lecz w jego poezji i prozie dominowała
ogólna niezdarność i niejednoznaczność, która skazałaby go
na porażkę, gdyby kiedykolwiek próbował coś publikować. [ Pobierz całość w formacie PDF ]