[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kawał ziemi tutaj, dokładnie nie wiem gdzie. - Vertie zrobiła
nieokreślony ruch dłonią. - Tatuś kiedyś to kupił, bo chciał sobie
polować.
- Ale chyba nie zamierza pani go karczować ani robić wycinki
lasu? - Pete wyglądał na zaniepokojonego.
Vertie roześmiała się głośno.
- Ani mi to w głowie, chłopcze! Ja wierzę w siły natury, a nie w
jakieś leśne szkółki. Takie wycinanie to tylko erozja i katastrofa.
Nasadzą potem malutkich, rachitycznych sosenek i uważają, że
równowaga została przywrócona. Nie, synku, ja jestem taka jak
Adam. Kocham dzikie zwierzęta i uwielbiam biegać po polach i
łąkach. Adam był taki sam, jak tylko dorósł, zaczął znikać w lesie na
całe dnie.
- Ale mimo to skończyłaś najlepszą szkołę i wyszłaś za bankiera
- powiedziała Irene. - Nie mogę zrozumieć, dlaczego zawsze musisz
pozować na dzikuskę.
Vertie popatrzyła na nią z wyższością.
- Na nikogo nie pozuję, po prostu nie jestem taka sztywna jak ty.
Zresztą wszyscy wiedzą, jaka jestem naprawdę.
- Tylko ty nie - podsumowała Irene i zwróciła się ku Tali: -
Jedziesz z nami?
- Nie - odparła z uśmiechem Tala. - Prześpię się tutaj, a rano
wpadnę, żeby zjeść z dziećmi śniadanie i porozwozić je gdzie trzeba.
Cody ma pewnie trening, a Rachel próbę tańców. Wtedy będzie
okazja, żeby im opowiedzieć, co się tu wydarzyło.
- Ale, Talu...
- O mnie się nie martw.
- Gdyby i tobie coś się stało...
- Nic mi się nie stanie. Przyrzekam.
Irene przez chwilę jeszcze nalegała, a potem niechętnie ustąpiła.
Ucałowała synową i poszła ku drzwiom; Vertie ruszyła za nią. Pete
podniósł się również. Tala znacząco spojrzała na niego.
- Pan również się żegna, doktorze, prawda? - zapytała sucho
Irene.
- Tak, oczywiście. - Pete dotknął dłoni Tali. - Pani Newsome ma
rację, powinnaś z nią jechać. Nie chcę, żebyś tu została sama.
- Nie martw się, nic mi się nie stanie. Jutro rano do ciebie
zadzwonię.
Tala stała i patrzyła, jak obydwa samochody opuszczają podjazd.
Potem weszła do domu, dokładnie zamknęła wszystkie drzwi, spod
kanapy wyjęła strzelbę. I dopiero wtedy przypomniała sobie o
narzędziach Adama.
- Przecież one się zniszczą - szepnęła.
Przez następną godzinę wycierała je i pakowała w brezentowe
płachty. Potem wróciła do domu. Była tak zmęczona, że chciała się
położyć na dole, na kanapie, ale zrezygnowała. Najpierw trzeba wziąć
prysznic.
Widok, jaki ujrzała w łazienkowym lustrze, przestraszył ją samą.
- Nic dziwnego, że Irene była tak przerażona. Zrzuciła
przesiąknięte dymem, ciemne od sadzy ubranie, umyła się i z ulgą
wśliznęła do łóżka.
Pete się myli, ona nie ma wrogów, przemknęło jej jeszcze przez
myśl, zanim na dobre pogrążyła się we śnie. Przez całą noc
prześladowały ją koszmary. Zrywała się, myśląc, że Maleńka siedzi na
łóżku i przygląda się jej, mrucząc głośno.
Potem wszystko utonęło w wyciu wiatru i zapadła w sen.
Wyrwał ją z niego dzwięk telefonu. Podskoczyła na łóżku i
sięgnęła po słuchawkę.
- Tak? - zapytała zaspanym głosem.
- Mamo, to ty?
Rozbudziła się natychmiast i mocniej przycisnęła słuchawkę do
ucha.
- Cody! Czy coś się stało?
- Nie, ale babcia mi powiedziała, że na farmie wybuchł pożar.
- Nic takiego, maleńki. Po prostu spaliła się sterta siana.
- Nie jestem maleńki. Szkoda, że tego nie widziałem. Musiało
być strasznie fajnie!
- A ja bardzo się cieszę, że cię tu nie było. - Zerknęła na zegar. -
Synku, jest siódma rano - westchnęła. - Przecież trening masz dopiero
o jedenastej.
Cody był bardzo podniecony.
- Wcale nie mamy treningu, dlatego dzwonię. Zobacz, co się
dzieje za oknem!
Tala rozchyliła zasłony. Szara ściana deszczu odgradzała ją od
świata.
- Rachel też nie będzie miała próby? - zapytała.
- Tak. Wybiera się z Ashley do kina - poinformował ją Cody. - Ja
i Mike też byśmy chcieli na coś pójść.
- Ale na co?
W jego głosie usłyszała wahanie.
- Na taki fajny film rysunkowy... Z potworami i ufoludkami.
- Potem będziesz miał złe sny.
- Nie! Przysięgam, że nie! - Niemal widziała, jak Cody uderza się
w piersi. - Nie jestem już dzieckiem. Ale ten film jest dopiero od
dwunastu lat.
- Poproś babcię - poleciła Tala.
W chwilę pózniej usłyszała głos Irene.
- To film rzeczywiście dla starszych dzieci.
- A na co idą Ashley i Rachel? Irene, jak zwykle, wiedziała
wszystko.
- W gazecie piszą, że to taka nowa wersja jakiejś starej bajki. Ale
nastolatki powinny się ubawić, to w sam raz dla nich. Swoją drogą -
dodała, ściszając głos - ta Ashley jest okropna. Ja mogę z nią
wytrzymać najwyżej godzinę, ale Rachel jest zachwycona. Jak obie
naraz zaczną gadać... Już czuję, że mnie boli głowa.
- Zajmę się nimi. Może zabiorę je na lunch i zakupy przed
filmem.
- Na razie nie jest zle. Siedzą w pokoju Rachel i zachowują się
wyjątkowo cicho. Ale lepiej nie budzić licha. Jeszcze trochę [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl freetocraft.keep.pl
kawał ziemi tutaj, dokładnie nie wiem gdzie. - Vertie zrobiła
nieokreślony ruch dłonią. - Tatuś kiedyś to kupił, bo chciał sobie
polować.
- Ale chyba nie zamierza pani go karczować ani robić wycinki
lasu? - Pete wyglądał na zaniepokojonego.
Vertie roześmiała się głośno.
- Ani mi to w głowie, chłopcze! Ja wierzę w siły natury, a nie w
jakieś leśne szkółki. Takie wycinanie to tylko erozja i katastrofa.
Nasadzą potem malutkich, rachitycznych sosenek i uważają, że
równowaga została przywrócona. Nie, synku, ja jestem taka jak
Adam. Kocham dzikie zwierzęta i uwielbiam biegać po polach i
łąkach. Adam był taki sam, jak tylko dorósł, zaczął znikać w lesie na
całe dnie.
- Ale mimo to skończyłaś najlepszą szkołę i wyszłaś za bankiera
- powiedziała Irene. - Nie mogę zrozumieć, dlaczego zawsze musisz
pozować na dzikuskę.
Vertie popatrzyła na nią z wyższością.
- Na nikogo nie pozuję, po prostu nie jestem taka sztywna jak ty.
Zresztą wszyscy wiedzą, jaka jestem naprawdę.
- Tylko ty nie - podsumowała Irene i zwróciła się ku Tali: -
Jedziesz z nami?
- Nie - odparła z uśmiechem Tala. - Prześpię się tutaj, a rano
wpadnę, żeby zjeść z dziećmi śniadanie i porozwozić je gdzie trzeba.
Cody ma pewnie trening, a Rachel próbę tańców. Wtedy będzie
okazja, żeby im opowiedzieć, co się tu wydarzyło.
- Ale, Talu...
- O mnie się nie martw.
- Gdyby i tobie coś się stało...
- Nic mi się nie stanie. Przyrzekam.
Irene przez chwilę jeszcze nalegała, a potem niechętnie ustąpiła.
Ucałowała synową i poszła ku drzwiom; Vertie ruszyła za nią. Pete
podniósł się również. Tala znacząco spojrzała na niego.
- Pan również się żegna, doktorze, prawda? - zapytała sucho
Irene.
- Tak, oczywiście. - Pete dotknął dłoni Tali. - Pani Newsome ma
rację, powinnaś z nią jechać. Nie chcę, żebyś tu została sama.
- Nie martw się, nic mi się nie stanie. Jutro rano do ciebie
zadzwonię.
Tala stała i patrzyła, jak obydwa samochody opuszczają podjazd.
Potem weszła do domu, dokładnie zamknęła wszystkie drzwi, spod
kanapy wyjęła strzelbę. I dopiero wtedy przypomniała sobie o
narzędziach Adama.
- Przecież one się zniszczą - szepnęła.
Przez następną godzinę wycierała je i pakowała w brezentowe
płachty. Potem wróciła do domu. Była tak zmęczona, że chciała się
położyć na dole, na kanapie, ale zrezygnowała. Najpierw trzeba wziąć
prysznic.
Widok, jaki ujrzała w łazienkowym lustrze, przestraszył ją samą.
- Nic dziwnego, że Irene była tak przerażona. Zrzuciła
przesiąknięte dymem, ciemne od sadzy ubranie, umyła się i z ulgą
wśliznęła do łóżka.
Pete się myli, ona nie ma wrogów, przemknęło jej jeszcze przez
myśl, zanim na dobre pogrążyła się we śnie. Przez całą noc
prześladowały ją koszmary. Zrywała się, myśląc, że Maleńka siedzi na
łóżku i przygląda się jej, mrucząc głośno.
Potem wszystko utonęło w wyciu wiatru i zapadła w sen.
Wyrwał ją z niego dzwięk telefonu. Podskoczyła na łóżku i
sięgnęła po słuchawkę.
- Tak? - zapytała zaspanym głosem.
- Mamo, to ty?
Rozbudziła się natychmiast i mocniej przycisnęła słuchawkę do
ucha.
- Cody! Czy coś się stało?
- Nie, ale babcia mi powiedziała, że na farmie wybuchł pożar.
- Nic takiego, maleńki. Po prostu spaliła się sterta siana.
- Nie jestem maleńki. Szkoda, że tego nie widziałem. Musiało
być strasznie fajnie!
- A ja bardzo się cieszę, że cię tu nie było. - Zerknęła na zegar. -
Synku, jest siódma rano - westchnęła. - Przecież trening masz dopiero
o jedenastej.
Cody był bardzo podniecony.
- Wcale nie mamy treningu, dlatego dzwonię. Zobacz, co się
dzieje za oknem!
Tala rozchyliła zasłony. Szara ściana deszczu odgradzała ją od
świata.
- Rachel też nie będzie miała próby? - zapytała.
- Tak. Wybiera się z Ashley do kina - poinformował ją Cody. - Ja
i Mike też byśmy chcieli na coś pójść.
- Ale na co?
W jego głosie usłyszała wahanie.
- Na taki fajny film rysunkowy... Z potworami i ufoludkami.
- Potem będziesz miał złe sny.
- Nie! Przysięgam, że nie! - Niemal widziała, jak Cody uderza się
w piersi. - Nie jestem już dzieckiem. Ale ten film jest dopiero od
dwunastu lat.
- Poproś babcię - poleciła Tala.
W chwilę pózniej usłyszała głos Irene.
- To film rzeczywiście dla starszych dzieci.
- A na co idą Ashley i Rachel? Irene, jak zwykle, wiedziała
wszystko.
- W gazecie piszą, że to taka nowa wersja jakiejś starej bajki. Ale
nastolatki powinny się ubawić, to w sam raz dla nich. Swoją drogą -
dodała, ściszając głos - ta Ashley jest okropna. Ja mogę z nią
wytrzymać najwyżej godzinę, ale Rachel jest zachwycona. Jak obie
naraz zaczną gadać... Już czuję, że mnie boli głowa.
- Zajmę się nimi. Może zabiorę je na lunch i zakupy przed
filmem.
- Na razie nie jest zle. Siedzą w pokoju Rachel i zachowują się
wyjątkowo cicho. Ale lepiej nie budzić licha. Jeszcze trochę [ Pobierz całość w formacie PDF ]