[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Pragnął, żeby tak się stało.
Tymczasem szaman nie poświęcił mu zbyt wiele czasu. Usiedli naprzeciw siebie, w kucki przy
niewielkim ognisku. Tamten rozrzucił po trzykroć jakieś patyki, pomrukiwał
niezadowolony, prychał, na koniec zaczął zawodzić jakąś smętną pieśń. Sypnął czymś w ogień,
buchnął jasny płomień, który natychmiast zgasł, zostawiając po sobie szybko rozprzestrzeniający się
gęsty, szary dym. Konrad zakrztusił się, zrenice go zapiekły. Gdy przetarł wilgotne oczy, stwierdził, że
szaman zniknął gdzieś bezszelestnie.
To wyrok. Wiedział o tym. Był głęboko rozczarowany, narastała w nim złość. Ciało mu wiotczało, nie
miał siły zerwać się, by szukać tego oszusta. Wbrew temu, co czuł, musiał
przyznać, że szaman postąpił uczciwie. Nie obiecywał, nie dawał nadziei, uznał wyższość śmierci
nad życiem. Tylko że to było jego życie!
Ocknął się na łóżku w małym hoteliku. Nie zostawiono go w jaskini, zwrócono cywilizowanemu
światu. Poczuł się jak gnijący śmieć.
Co się, kurwa, dzieje! Gdy tylko ma wolną chwilę, odpręży się trochę, to natychmiast dopadają go
wspomnienia. Jakiś pieprzony czas analiz nastał, coraz częściej myślał o tym, co było, a nie o tym, co
będzie. Jak stary emeryt& Zadzwonił telefon. Nie lubił porannych telefonów. Od dłuższego czasu nie
miał prywatnych rozmów, a służbowe załatwiał
w godzinach pracy. Wyświetlił się Darek Cnota. Zdecydował się odebrać. Musiał mieć coś pilnego,
skoro nie mógł poczekać jeszcze godziny.
- Konrad? Nareszcie! Ciebie złapać to jak w lotka wygrać. - Głos Darka był bardzo podekscytowany.
Konrad od razu stał się czujny. Darek należał do ścisłej czołówki  młodych , którzy ostatnio osaczali
go coraz ciaśniejszym pierścieniem. Czy to będzie frontalny atak, czy kolejna podjazdówka? W ostatnich
miesiącach zdarzyły się już takie próby sił, jak dotąd ciągle był silniejszy, sprytniejszy.
- Streszczaj się, kolego, bo za wcześnie na pogaduszki - starał się brzmieć lekceważąco.
- Ja właśnie w tej sprawie. Nie musisz się śpieszyć. Stary odwołał naradę, poleciał do Madrytu.
- Czyżbym zmienił sekretarkę? Nie przypominam sobie.
- Szef przed odlotem podpisał NASZ projekt. To ostatni news. To my lecimy do Brazylii i dlatego
zapraszamy was na ekstra śniadanko do Myśliwskiej.
- A co tam dziś serwują? Piranie w sosie własnym?
- Dobry jesteś! - Darek roześmiał się z satysfakcją. - Raczej coś polskiego, egzotyki będziemy mieć
niedługo pod dostatkiem.
- Spózniłeś się. Jestem już po śniadaniu, a twój news nie taki świeżutki, zajeżdża padliną.
- %7łartujesz?
- Nie, mam supersekretarkę, to cały sekret. %7łyczę smacznego.
- Okej, ale zaproszenie do Myśliwskiej jest aktualne.
Konrad wyłączył telefon. Nie sądził, by Darek aż tak sobie pogrywał. W jego głosie satysfakcja z
wyeliminowania jego projektu wprost kipiała.
To pierwsza tak poważna porażka. Był przekonany, że szef się pośpieszył z decyzją.
On sugerował drogę pośrednią - najpierw Meksyk, pózniej Brazylia. W Meksyku mieli dobre układy,
ryzyko znacznie mniejsze. To byłby dobry poligon przed atakiem na firmy brazylijskie.
Rosła w nim wściekłość - tyle niepotrzebnej pracy i dlaczego szef go o tym nie powiadomił
osobiście? Czuł, że traci grunt pod nogami. Z drugiej strony, on sam od jakiegoś czasu przekonywał
wszystkich, że warto iść na skróty, bo liczą się tylko efekty końcowe. Jak tym młodym się uda, to firma
skoczy w notowaniach o kilka punktów, ale jego spadną.
Trudno to zaakceptować.
- A więc zaczęło się. Kurwa! Niech to szlag trafi! - Oczywiście prawem serii stało się to właśnie
teraz, gdy jego zżerała choroba, córka mu umierała i jeszcze ci cholerni smarkacze dobrali mu się do
dupy. To nieuczciwe tyle zwalić na jednego człowieka. Natura straciła umiar, przestała być perfekcyjna.
Wiedział, że to początek końca, tych młodych już nic nie powstrzyma. Jego by nie zatrzymało. A miał to
być dobry dzień!
Rozdział 12
Lekarz popatrzył Magdzie w oczy, westchnął ciężko i cicho powiedział: - Przykro mi&
Wierzyła, że było mu przykro. Nie musiała o nic pytać. Sama widziała, że jest zle, bardzo zle.
Popatrzyła na stos kartek leżących na łóżku, to wyniki ostatnich badań, materialne dowody gasnącego
życia. Wyrok skazujący.
- Proszę dzwonić o każdej porze. - Uścisnął mocno jej dłoń, jakby tym gestem chciał
dodać jej odwagi, przekazać, że tak naprawdę jej nie opuszcza, ale dotarł do granicy, poza którą nie
sięga jego władza.
Wiedziała, że może zadzwonić o każdej porze. Korzystała już z tego przywileju, ten lekarz był z nią w
najtrudniejszych momentach choroby. Nie tylko Sarze doraznie pomagał, ale swoją obecnością podnosił
ją na duchu, dodawał sił. Szczególnie ważne było to w pierwszym etapie gwałtownego pogorszania się,
gdy wszystko wywoływało w niej panikę, gdy musiała się nauczyć być czujną, przewidywać i szybko [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl