[ Pobierz całość w formacie PDF ]
detektorowy, u\ywając tranzystorów zamiast gwozdzi, obwodów drukowanych jako
podstawki, a niepotrzebnej jego zdaniem folii platynowej jako tapety, którą okleił całe
pomieszczenie. Mo\na było przypuścić - a przypuszczenie to wyraził ju\ Dag, kiedy znalezli
się tu po raz pierwszy - \e sterowanie statkiem było dawniej całkowicie zautomatyzowane,
jednak potem ktoś bezceremonialnie pozrywał osłony i połączył na krótko obwody, których
łączyć nie nale\ało - słowem zrobił wszystko, aby przekształcić precyzyjny chronometr w
zabytkowy budzik. Po tej wiwisekcji zostało mnóstwo śrubek , czasami bardzo du\ych.
Urwis rozrzucił je po podłodze, jakby śpieszył się dokończyć dzieła zniszczenia i uciec,
zanim wrócą rodzice.
Zdumiewająca rzecz, \e nigdzie nie było nawet śladu krzesła, fotela lub czegoś
choćby z grubsza przypominającego te sprzęty. Całkiem mo\liwe, \e właściciele statku nawet
nie wiedzieli, co to są krzesła. Mo\e siadali na podłodze lub przelewali się jak ameby.
Pawłysz dzwigał kamerę i starał się sfilmować wszystko, co się dało. Na wszelki wypadek.
Jeśli coś się stanie, to mo\e przynajmniej zachowają się filmy. Latarka na hełmie cichutko
brzęczała i prawem kontrastu cisza wydawała się niemal absolutna. Było tak cicho, \e
Pawłyszowi zaczęły przywidywać się jakieś cienie, szelesty i odgłosy kroków. Zapragnął
chodzić na palcach, jakby lękał się kogoś obudzić. Wiedział, \e budzić nie ma kogo i chciał
ju\ wyłączyć hełmofon, ale zaraz się zreflektował. Jeśli nagle w milczącym statku rozlegnie
się jakiś hałas, odezwie jakiś głos, lepiej będzie, jeśli go usłyszy.
To nieprawdopodobne przypuszczenie sprawiło, \e ciarki przebiegły mu po skórze.
Pawłysz schwytał się na zupełnie idiotycznym geście - poło\ył dłoń na rękojeści blastera.
- Atawizm - powiedział.
Okazało się, \e wymówił to naprawdę, gdy\ w hełmofonie odezwał się głos Daga.
- O czym mówisz?
- Przyzwyczaiłem się do tego, \e zawsze byliśmy razem - odparł Pawłysz. - I teraz mi
głupio.
Pawłysz zobaczył się niejako z boku: malutki człowieczek w błyszczącym skafandrze,
\uczek w gigantycznej puszce nafaszerowanej śmieciami.
Korytarz biegnący obok jego kabiny kończył się w okrągłym pustym pomieszczeniu.
Pawłysz odepchnął się od włazu i przeskoczył go dwoma susami. Za okrągłą salą zaczynał się
identyczny korytarz. Zciany i podłogi wszędzie miały jednakową barwę rozbielonego błękitu,
co sprawiało wra\enie, jakby wypłowiały na słońcu. Zwiatło reflektora umieszczonego na
kasku rozchodziło się szerokim snopem i odbijało się w ścianach. Korytarz zakręcał. Pawłysz
naniósł go na plan. Plan statku miał na razie postać elipsy, z zaznaczonym w przedniej części
lukiem ładunkowym i pomostem startowym kutra ratunkowego, sterownią, korytarzem
łączącym sterownię z okrągłą salą i trzema innymi korytarzami, wybiegającymi z
pomieszczenia sterowni. Wiadomo te\ było, gdzie znajdują się silniki, ale ich lokalizacji na
razie nie zaznaczono. Czasu było dość, \eby wszystko obejrzeć i zbadać bez pośpiechu. Po
jakichś stu krokach korytarz zakończył się uchylonym włazem. Pod włazem le\ało coś
białego i płaskiego. Pawłysz zbli\ył się wolno do tego przedmiotu. Pochylił głowę, \eby
lepiej to oświetlić. To była po prostu szmatka. Biała, skruszała w pró\ni szmatka. Pawłysz
uniósł nogę, aby przejść nad nią, ale widać niechcący zahaczył, bo skrawek materiału
rozsypał się na pył.
- Szkoda - stwierdził.
- Co się stało? - zapytał Dag.
- Pilnuj swojej roboty - odparł Pawłysz - bo się wyłączę.
- Spróbuj tylko. Zaraz po ciebie przylecę! Nie zapomnij o planie.
- Nie zapomniałem - powiedział Pawłysz zaznaczając właz.
Po drugiej stronie włazu korytarz rozszerzał się i rozgałęział. Na razie jednak Pawłysz
nie nanosił rozwidleń, tylko ruszył prosto. Przejście doprowadziło go do jeszcze jednego
włazu, tym razem zamkniętego na głucho.
- No i koniec na dzisiaj - powiedział.
Dag milczał.
- Czemu się nie odzywasz? - zapytał Pawłysz.
- Nie chcę ci przeszkadzać w rozmowie z samym sobą.
- Dziękuję. Dotarłem do zamkniętego włazu.
- Nie śpiesz się z otwieraniem - poradził Dag.
Pawłysz oświetlił ścianę wokół włazu. Zauwa\ył kwadratową wypukłość i przesunął
po niej rękawicą.
Właz lekko przesunął się w bok, a Pawłysz przylgnął do ściany. Ale nic się nie
wydarzyło.
Nagle wydało mu się, \e z tyłu ktoś stoi. Odwrócił się gwałtownie i omiótł korytarz
światłem reflektora. Pusto. Po prostu nerwy. Nie odezwał się do Daga i przekroczył próg.
Znalazł się w rozległej komorze z mnóstwem półek ustawionych pod ścianami.
Gdzieniegdzie na regałach stały skrzynki. Zajrzał do jednej z nich i zobaczył, \e niemal do
połowy wypełniona jest pyłem. Trudno było dociec, co tam przedtem się znajdowało.
W najdalszym kącie komory uchwycił promieniem reflektora jeszcze jedną szmatkę i
postanowił nie zbli\ać się do niej. Lepiej będzie wrócić tu z konserwantem. Ludzie chętnie
dowiedzą się, z czego oni tu robili tkaniny. Kiedy jednak ju\ wycofywał światło latarki,
wydało mu się nagle, \e na szmatce jest jakiś rysunek. Znów przywidzenie. Zbli\ył się o
krok. Czarny napis był bardzo wyrazny. Pawłysz pochylił się, a potem przykucnął.
Mam na imię Nadie\da - było napisane na strzępku tkaniny. Po rosyjsku.
Pawłysz stracił równowagę i dotknął szmatki ręką. Szmatka rozsypała się, zniknęła, a
wraz z nią zniknął napis.
- Mam na imię Nadie\da - powtórzył Pawłysz.
- Co? - zapytał Dag.
- Tu było napisane: Mam na imię Nadie\da - powiedział Pawłysz.
- Gdzie?
- Ju\ nie jest napisane - westchnął Pawłysz. - Dotknąłem ręką i napis znikł. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl freetocraft.keep.pl
detektorowy, u\ywając tranzystorów zamiast gwozdzi, obwodów drukowanych jako
podstawki, a niepotrzebnej jego zdaniem folii platynowej jako tapety, którą okleił całe
pomieszczenie. Mo\na było przypuścić - a przypuszczenie to wyraził ju\ Dag, kiedy znalezli
się tu po raz pierwszy - \e sterowanie statkiem było dawniej całkowicie zautomatyzowane,
jednak potem ktoś bezceremonialnie pozrywał osłony i połączył na krótko obwody, których
łączyć nie nale\ało - słowem zrobił wszystko, aby przekształcić precyzyjny chronometr w
zabytkowy budzik. Po tej wiwisekcji zostało mnóstwo śrubek , czasami bardzo du\ych.
Urwis rozrzucił je po podłodze, jakby śpieszył się dokończyć dzieła zniszczenia i uciec,
zanim wrócą rodzice.
Zdumiewająca rzecz, \e nigdzie nie było nawet śladu krzesła, fotela lub czegoś
choćby z grubsza przypominającego te sprzęty. Całkiem mo\liwe, \e właściciele statku nawet
nie wiedzieli, co to są krzesła. Mo\e siadali na podłodze lub przelewali się jak ameby.
Pawłysz dzwigał kamerę i starał się sfilmować wszystko, co się dało. Na wszelki wypadek.
Jeśli coś się stanie, to mo\e przynajmniej zachowają się filmy. Latarka na hełmie cichutko
brzęczała i prawem kontrastu cisza wydawała się niemal absolutna. Było tak cicho, \e
Pawłyszowi zaczęły przywidywać się jakieś cienie, szelesty i odgłosy kroków. Zapragnął
chodzić na palcach, jakby lękał się kogoś obudzić. Wiedział, \e budzić nie ma kogo i chciał
ju\ wyłączyć hełmofon, ale zaraz się zreflektował. Jeśli nagle w milczącym statku rozlegnie
się jakiś hałas, odezwie jakiś głos, lepiej będzie, jeśli go usłyszy.
To nieprawdopodobne przypuszczenie sprawiło, \e ciarki przebiegły mu po skórze.
Pawłysz schwytał się na zupełnie idiotycznym geście - poło\ył dłoń na rękojeści blastera.
- Atawizm - powiedział.
Okazało się, \e wymówił to naprawdę, gdy\ w hełmofonie odezwał się głos Daga.
- O czym mówisz?
- Przyzwyczaiłem się do tego, \e zawsze byliśmy razem - odparł Pawłysz. - I teraz mi
głupio.
Pawłysz zobaczył się niejako z boku: malutki człowieczek w błyszczącym skafandrze,
\uczek w gigantycznej puszce nafaszerowanej śmieciami.
Korytarz biegnący obok jego kabiny kończył się w okrągłym pustym pomieszczeniu.
Pawłysz odepchnął się od włazu i przeskoczył go dwoma susami. Za okrągłą salą zaczynał się
identyczny korytarz. Zciany i podłogi wszędzie miały jednakową barwę rozbielonego błękitu,
co sprawiało wra\enie, jakby wypłowiały na słońcu. Zwiatło reflektora umieszczonego na
kasku rozchodziło się szerokim snopem i odbijało się w ścianach. Korytarz zakręcał. Pawłysz
naniósł go na plan. Plan statku miał na razie postać elipsy, z zaznaczonym w przedniej części
lukiem ładunkowym i pomostem startowym kutra ratunkowego, sterownią, korytarzem
łączącym sterownię z okrągłą salą i trzema innymi korytarzami, wybiegającymi z
pomieszczenia sterowni. Wiadomo te\ było, gdzie znajdują się silniki, ale ich lokalizacji na
razie nie zaznaczono. Czasu było dość, \eby wszystko obejrzeć i zbadać bez pośpiechu. Po
jakichś stu krokach korytarz zakończył się uchylonym włazem. Pod włazem le\ało coś
białego i płaskiego. Pawłysz zbli\ył się wolno do tego przedmiotu. Pochylił głowę, \eby
lepiej to oświetlić. To była po prostu szmatka. Biała, skruszała w pró\ni szmatka. Pawłysz
uniósł nogę, aby przejść nad nią, ale widać niechcący zahaczył, bo skrawek materiału
rozsypał się na pył.
- Szkoda - stwierdził.
- Co się stało? - zapytał Dag.
- Pilnuj swojej roboty - odparł Pawłysz - bo się wyłączę.
- Spróbuj tylko. Zaraz po ciebie przylecę! Nie zapomnij o planie.
- Nie zapomniałem - powiedział Pawłysz zaznaczając właz.
Po drugiej stronie włazu korytarz rozszerzał się i rozgałęział. Na razie jednak Pawłysz
nie nanosił rozwidleń, tylko ruszył prosto. Przejście doprowadziło go do jeszcze jednego
włazu, tym razem zamkniętego na głucho.
- No i koniec na dzisiaj - powiedział.
Dag milczał.
- Czemu się nie odzywasz? - zapytał Pawłysz.
- Nie chcę ci przeszkadzać w rozmowie z samym sobą.
- Dziękuję. Dotarłem do zamkniętego włazu.
- Nie śpiesz się z otwieraniem - poradził Dag.
Pawłysz oświetlił ścianę wokół włazu. Zauwa\ył kwadratową wypukłość i przesunął
po niej rękawicą.
Właz lekko przesunął się w bok, a Pawłysz przylgnął do ściany. Ale nic się nie
wydarzyło.
Nagle wydało mu się, \e z tyłu ktoś stoi. Odwrócił się gwałtownie i omiótł korytarz
światłem reflektora. Pusto. Po prostu nerwy. Nie odezwał się do Daga i przekroczył próg.
Znalazł się w rozległej komorze z mnóstwem półek ustawionych pod ścianami.
Gdzieniegdzie na regałach stały skrzynki. Zajrzał do jednej z nich i zobaczył, \e niemal do
połowy wypełniona jest pyłem. Trudno było dociec, co tam przedtem się znajdowało.
W najdalszym kącie komory uchwycił promieniem reflektora jeszcze jedną szmatkę i
postanowił nie zbli\ać się do niej. Lepiej będzie wrócić tu z konserwantem. Ludzie chętnie
dowiedzą się, z czego oni tu robili tkaniny. Kiedy jednak ju\ wycofywał światło latarki,
wydało mu się nagle, \e na szmatce jest jakiś rysunek. Znów przywidzenie. Zbli\ył się o
krok. Czarny napis był bardzo wyrazny. Pawłysz pochylił się, a potem przykucnął.
Mam na imię Nadie\da - było napisane na strzępku tkaniny. Po rosyjsku.
Pawłysz stracił równowagę i dotknął szmatki ręką. Szmatka rozsypała się, zniknęła, a
wraz z nią zniknął napis.
- Mam na imię Nadie\da - powtórzył Pawłysz.
- Co? - zapytał Dag.
- Tu było napisane: Mam na imię Nadie\da - powiedział Pawłysz.
- Gdzie?
- Ju\ nie jest napisane - westchnął Pawłysz. - Dotknąłem ręką i napis znikł. [ Pobierz całość w formacie PDF ]