[ Pobierz całość w formacie PDF ]

dziła Claire do przytulnego wnętrza.
W biurze konserwatora zabytków Claire zajmowa-
ła się wyłącznie miejską architekturą, ale potrafiła
dostrzec zalety i uroki rodzinnej siedziby Lavinów
 szerokie podłogowe deski, wąskie korytarze i otwory
drzwiowe, szereg kominków, pofałdowane, osadzone
w grubych ramach szyby. Opalany drewnem piec stał
w rogu wielkiej kuchni, której umeblowanie składało
się z masywnego stołu i krzeseł z sękatej sosny. Koło
zlewu, na macie, stały psie miski na pokarm i wodę.
Wolne żarty 87
Pies, który tak entuzjastycznie szczekał, gdy przyje-
chali, podszedł do miski z wodą i zaczął ją chłeptać.
Claire nie umiała określić jego rasy. Był w kolorze
mlecznego cukierka, miał zwisające uszy i przyjazną
mordę.
 Cudowny dom  powiedziała szczerze.
 Dziękuję  uśmiechnęła się pani Lavin.  Jest
równie ładny co pracochłonny.  Podeszła do stojącego
na kuchni dużego garnka. Kiedy podniosła pokrywkę,
zapachniało wywarem z ryb, sherry i przyprawami.
 Mam nadzieję, że lubisz owoce morza, bo ugotowa-
łam bouillabaisse.
 Hm, uwielbiam.  Ponieważ w kuchni było
gorąco, Claire zdjęła blezer.  Czy mogłabym w czymś
pomóc, proszę pani? A może pani doktor?
 Wystarczy Naomi, a jeśli naprawdę chcesz mi
pomóc, to przygotuj sałatę.  Wyjęła ze zlewu mokrą
główkę rzymskiej sałaty i podała ją Claire. Sama kroiła
chleb i wsuwała do piekarnika białe kromki na grzanki.
 Idealny dzień na jazdę. Nie wiem, czy jeszcze
kiedykolwiek zobaczymy Marka i jego ojca. Jeśli Mark
pozwoli mu usiąść za kierownicą, mogą wrócić przed
zachodem słońca, albo i nie. Nie dałabym głowy, że nie
pojadą aż do Seattle. Mali chłopcy uwielbiają swoje
eleganckie cztery kółka, nieprawdaż?
Mark na pewno uwielbiał swoje eleganckie cztery
kółka. Claire wychowywała się z siostrami, które miały
znacznie większą obsesję na punkcie ubrań, pantofli
i błyskotek niż na punkcie samochodów. Także ich
ojciec nigdy się nimi przesadnie nie interesował.
 Proszę pani... to znaczy, Naomi.  Otrząsnęła
88 Judith Arnold
liście z wody i włożyła je do salaterki.  Mam nadzieję,
że Mark wyjaśnił, że nie zamierzamy się pobierać.
 Wyjaśnił, że wzmianka w ,,The Boston Globe 
była nieprawdziwa. Kochasiu, zostaw Claire w spoko-
ju  krzyknęła Naomi na psa, który z zapamiętaniem
obwąchiwał mokasyny Claire.
 Nie przeszkadza mi. To ona czy on?
 Ona. Nazywa się Kochasia i rozumie po angiel-
sku, więc się nie krępuj i przepędz ją, gdy będzie się
naprzykrzać. Wyraznie cię polubiła, bo inaczej by
powarkiwała. Wszystko można poznać po jej ogonie.
 Ogon Kochasi chodził jak metronom ustawiony na
allegro.
 A jeśli chodzi o ten kawałek w ,,The Boston
Globe  ...  Claire powróciła do darcia liści sałaty.  To
coś więcej niż wprowadzenie w błąd. To sugeruje, że
coś nas łączy. A to nieprawda.
 No nie!  zaprotestowała Naomi.  Jesteście
przyjaciółmi. Jeśli nawet niczym poza tym, zbliża was
fakt, że oboje padliście ofiarą pomówienia, oboje
znalezliście się w kłopotliwej sytuacji na skutek głupie-
go żartu czy jak to tam nazwać.
 Zgadza się. Jesteśmy przyjaciółmi. Ale nie jesteś-
my zaręczeni.
 Jak wolisz.  Naomi wręczyła jej beztrosko pomi-
dora i nóż.  Możesz go dodać do sałaty.
Claire nie mogła odgadnąć, komu wierzy Naomi, co
podejrzewa, czego się spodziewa. Czy chce, żeby była
narzeczoną Marka? Czy chce, żeby jej sławny kawaler
wreszcie się ożenił? I to z kobietą, której prawie nie
zna?
Wolne żarty 89
Claire zapewniła, że są przyjaciółmi. Chciałaby,
żeby to była prawda. Mówiąc szczerze, chciała od
Marka czegoś więcej niż przyjazni. Nie tylko dlate-
go, że był dobrym kumplem. Nie tylko dlatego, że
tak dobrze czuje się we własnej skórze. I nawet nie
dlatego, że w szykownych okularach przeciwsłonecz-
nych, z włosami rozwiewanymi przez wiatr, prawie
nie można mu się oprzeć. Ale dlatego, że należy do
tych mężczyzn, którzy bez namysłu obejmują i ca-
łują matkę na powitanie. A tak robi człowiek, który
ceni sobie więzy rodzinne, o co nigdy by go nie
podejrzewała. I nieważne, że dał jej wyraznie do
zrozumienia, iż jej miejsce nie jest przy nim.
Właśnie doszły grzanki, gdy z jazdy próbnej wrócili
panowie. Bob Lavin był tak podekscytowany, jak
dziecko w dniu swoich urodzin.
 Mówię ci, Naomi, nawet nie wiesz, jak to
cudeńko gładko chodzi  zachłystywał się, podczas
gdy Mark rozsiadł się w fotelu i przywołał Kochasię.
Od czasu do czasu pochylał się i coś do niej [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl