[ Pobierz całość w formacie PDF ]

tygodnie temu? To była rzeczywiście dobra sztuka, kryminał
jak się patrzy. Bardzo nam się podobała. Nie jestem
wprawdzie teatromanem, ale...
Anne zwróciła uwagę tylko na słówko  nam", i zaczęła się
zastanawiać, z kim on mógł być w teatrze.
Mówił dalej, ale Anne słuchała go tylko jednym uchem.
Przyłapała siebie na tym, że spogląda na niego z nadzieją, że
pojawi się na jego ustach ten odrobinę niepewny, nieśmiały
uśmiech. Zastanawiała się, jaki mógł być wcześniej, zanim
jakaś kobieta sprawiła, że stał się takim posępnym,
mrukliwym człowiekiem.
Kiedy przechodzili przez ulicę, David Jerome ujął ją za
łokieć, żeby bezpiecznie przeprowadzić ją przez jezdnię.
- Powinniśmy byli skorzystać z przejścia dla pieszych -
stwierdziła, gdy odrobinę zdyszani dotarli na drugą stronę
ulicy. Nie usłyszała jego odpowiedzi, ponieważ w tej samej
chwili zobaczyła Jane, która stała w drzwiach agencji i
przyglądała im się uważnie.
Przywitała ich uśmiechem. Ale był to chłodny,
nieprzyjemny uśmiech.
- Miałam nadzieję, że wrócisz szybciej - powiedziała do
Anne. - Jestem umówiona na obiad z dyrektorem szpitala.
Możliwe, że znów ma coś dla ciebie, ale jeszcze nie jestem
pewna. Pózniej będę mogła powiedzieć coś konkretniejszego.
Aha, zostawiłam ci kilka notatek na biurku. Do zobaczenia!
Po południu Anne była zbyt zajęta, żeby zastanawiać się
nad wyraznym niezadowoleniem Jane. Ostatecznie nie dała jej
do tego żadnych powodów. Jeśli Jane była na tyle głupia, żeby
denerwować się za każdym razem, gdy widzi Davida z inną
kobietą, to musiała się pogodzić z konsekwencjami.
Anne była zdumiona, gdy po pewnym czasie Jane
pojawiła się w niesłychanie pogodnym i miłym humorze.
Spotkanie z dyrektorem szpitala najwyrazniej bardzo ją
ożywiło. Przez całe popołudnie była w dobrym nastroju.
David Jerome również sprawiał wrażenie bardziej
przystępnego niż zwykle.
- Atmosfera w agencji bardzo się poprawiła - powiedziała
do Petera, kiedy pózniej spacerowali nad rzeką. - Jane i pan
Jerome byli dzisiaj naprawdę mili.
- Nadal zamierzasz bawić się w swatkę? - spytał
obojętnym tonem. - Na próżno tracisz czas. Dla Jane zawsze
najważniejszy będzie sukces zawodowy, a jeśli chodzi o tego
pana Jerome'a, to nie zdołasz mnie przekonać, że jakaś
dziewczyna mogłaby o nim marzyć, nawet Jane. Ale kogo to
obchodzi? - Objął ją i przyciągnął do siebie. - Dlaczego nie
rozmawiamy o naszych własnych uczuciach? Już dawno
postanowiliśmy się pobrać, ale do dzisiaj nie ustaliliśmy daty
ślubu.
- To nie było znów tak dawno - roześmiała się Anne. -
Nawet nie wybraliśmy jeszcze pierścionka.
- A kto jest temu winny? - spytał z udawaną surowością. -
Chciałem się wybrać z tobą już w pierwszą sobotę po twoim
powrocie z Londynu. Ale kto powiedział, że nie ma czasu?
Ty. A kto w następną sobotę znów nie miał czasu? Ty. Ale w
najbliższą sobotę może się dziać nie wiadomo co, a i tak
pojadę z tobą do Mextown i kupimy pierścionek. Zgoda? Tak
też się stało. W sobotnie popołudnie odwiedzili mały sklep
jubilerski przy głównej ulicy w Mextown i kazali sobie
pokazać wszystkie możliwe pierścionki. Wybierali długo i z
rozwagą, a kiedy w końcu wyszli ze sklepu, oprócz
pierścionka zaręczynowego Anne miała jeszcze złoty
pierścionek z perłą i turkusem, który od pierwszej chwili tak ją
zachwycił, że Peter nie mógł się oprzeć pokusie i natychmiast
go kupił.
Następne dni upłynęły szybko i przyjemnie. Jane i David
Jerome sprawiali wrażenie zadowolonych i spokojnych. Peter
był bardzo miły i kochany. Kładąc się wieczorem do łóżka,
Anne miała kojące uczucie, że w jej małym świecie
zapanowała całkowita harmonia. Lois pisała, że jest bardzo
szczęśliwa i że zamierza na wiosnę przyjechać na jakiś czas to
Little Watbury.
A potem, zupełnie nieoczekiwanie; zdarzyło się coś, co
wstrząsnęło małym światem Anne.
Anne znów spędziła bardzo pracowity dzień. Na krótko
przed końcem pracy poszła do pokoju Jerome'a, żeby omówić
z nim jakąś sprawę. David najwidoczniej był w nastroju do
rozmowy, spytał bowiem, czy Anne już wie, że Elisabeth
urodziła córeczkę. Dziecko i matka czują się znakomicie.
- Tak to się chyba zwykle mówi - dorzucił, a w jego
głosie nagle zabrzmiała gorycz.
- Musimy jej wysłać kwiaty - powiedziała Anne, i znów
odniosła wrażenie, że na jego twarzy pojawił się cień goryczy.
Ale przecież to było absurdalne - musiało jej się tylko zdawać.
- Porozmawiam z Jane - dodała szybko. - Myślę, że wszyscy
powinniśmy się złożyć na kwiaty. Zdaje się, że pan dobrze zna
Elisabeth i jej męża?
- Tak. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl