[ Pobierz całość w formacie PDF ]
zobaczyłem, że znajduję się w niewielkim, nie oświetlonym pojezdzie. Kiedy spojrzałem w
dół, tuż pod sobą zobaczyłem moje laboratorium. W tej samej chwili jakiś głos rozkazał:
Możecie już wysłać falę! Po czym cały ten fragment laboratorium zniknął, jakby jakiś ogro-
mny paluch jednym pstryknięciem rozwalił domek z kart. Nie skończyło się na tym. Pózniej
poczułem, że siła wybuchu podrzuca nas do góry. Miałem wrażenie, że unosi nas wielka fala
na morzu. Nie spadliśmy jednak w dół, niczym na opadającej fali, tylko z ogromną prędkością
pomknęliśmy do przodu i widziałem już tylko przemykające obok gwiazdy i góry. Wysoko na
fali unosiły się jakieś drzewa, czy słupy telegraficzne, które wirowały za oknami pojazdu z
niesłychaną prędkością. Nie zwracałem uwagi na żadne grożące mi niebezpieczeństwo, tak
byłem zaaferowany prędkością, z jaką się poruszaliśmy. Szacowałem ją na jakieś pięćset,
sześćset kilometrów na godzinę i, co dziwne, nie słyszałem żadnego pracującego śmigła, ani
innego silnika. I wtedy... była to najgłupsza rzecz, jaką mogłem uczynić! Zapytałem człowie-
ka siedzącego obok mnie w ciemności: Jakiego materiału izolacyjnego używają wasi kon-
struktorzy, aby pokonać hałas? Materiału izolacyjnego? padła odpowiedz. Jest
to obce dla mnie słowo. Dowiesz się wszakże, druhu mój, że odmiennie nazywamy wiele
jednakich rzeczy. Ile silników pracuje, aby nadać nam tak ogromną szybkość? Niemalże
spadłem z siedzenia, kiedy usłyszałem wyjaśnienie, że to nie żaden silnik napędza pojazd,
tylko rytmiczne, rozprężające wybuchy.
Co, do diabła, miałoby to oznaczać? spytałem.
Oczywiście ja też nie mogłem zrozumieć odpowiedział Darrell. Dopiero dużo
pózniej się dowiedziałem. Wtedy jednak widziałem tylko skorupę naszego statku powietrzne-
go, który przypominał ciało wielkiej ryby, długie na jakieś dwadzieścia metrów, z jednym
końcem szerszym i zaokrąglonym. Całość miała linię makreli, prawdopodobnie dlatego, że ta
właśnie ryba wygląda na najszybszą spośród wszystkich pływających w morzu. Skrzydła zaś
były po prostu płetwami.
Dobra, dobra, Cleve. Nie mogłem uwierzyć.
Właśnie to miałem na myśli potwierdził. Oczywiście przy szybkości sześciuset
kilometrów na godzinę nawet bardzo niewielkie przełożenie zapewnia wzniesienie się na
dowolną wysokość. Napęd pojazdu stanowiła swojego rodzaju rura przechodząca przez całą
jego długość. Z przodu rura nie była szersza niż lufa strzelby, lecz jej średnica wzrastała ku
tyłowi, aż osiągnęła zewnętrzny wymiar statku. Aadunki wybuchały wewnątrz pierwszej ko-
mory...
Proch strzelniczy? zdziwiłem się.
Nie, coś o wiele silniejszego niż proch strzelniczy, Dymku zmarszczył czoło i
pokręcił głową. Trudno wyjaśnić, co to jest, ale jeśli chcesz...
O raju, nie. Miałem już dość. Ale co to takiego, te postępujące rytmy?
Po prostu opóznione wybuchy, takie, które, jakbyś to powiedział, dopalają się
powoli.
Czyli coÅ›, co nie wybucha z hukiem?
Nie powiedział Darrell. Jeżeli wystrzelisz, strzelba odbija w ramię strzelca.
No, a gdyby ten wybuch następował wolniej i spokojniej, czułoby się tylko nacisk na ramię i
mogłoby się znieść znacznie większy nacisk, niż gdyby broń odbiła gwałtownie. Nie jest to
taka zupełnie nowa sztuczka.
Tak, jasne zgodziłem się. Dużo łatwiej dać odpór, kiedy ktoś cię pcha, niż gdy
ciÄ™ nagle walnie.
Przypuszczam ciągnął Darrell że trzeba wymyślić materiał, który wybucha
najpierw powoli, a potem przyśpiesza. Nabój odpalałby się w lufie powoli, a potem wylatując
parł coraz mocniej i mocniej, no? Właśnie coś takiego spalali tamci ludzie, dzięki czemu ich
pojazd unosił się do gwiazd i mknął czterysta kilometrów na godzinę.
Rozdział XXII
GENEALOGIA MDRCÓW
Próbowałem jakoś po cichu przetrawić w sobie to, co mi powiedział. Przy takiej szyb-
kości można by oblecieć kulę ziemską w osiemdziesiąt godzin.
Skąd u licha, mógł komuś przyjść do głowy taki pomysł? zdziwiłem się.
Wejść do środka strzelby, czy raczej uchwycić się jej i w ten sposób podróżować przez świat?
To tak jak ośmiornica, która przemieszcza się w bardzo podobny sposób, skokami
wyjaśnił. Jej narządy pławne to po prostu duża pompa, a strumień wody, który wyrzuca,
odpycha ją do tyłu w głębinach oceanu. Choć ludzie z Krainy Dymów nie muszą zaprzątać
sobie głowy szukaniem wzorów w przyrodzie. Wystarczają im ich własne mózgi. Zaśmiał
się gorzko, błądząc myślami gdzieś, gdzie nie mogłem za nim nadążyć.
Znowu zaczął opowiadać:
W końcu spytałem, dokąd zmierzamy. Odpowiedział mi szyderczy śmiech oraz info-
rmacja, że kierujemy się do Krainy Dymów, na północ od Alaski i w okolice Bieguna Lodo-
wego.
W ten sposób wyjaśniły się brakujące słowa, których nie mogłem odgadnąć, aby dokoń-
czyć tamto zdanie, wydrapane na kawałku zmetalizowanego drewna.
Tymczasem Darrell ciÄ…gnÄ…Å‚ swojÄ… historiÄ™:
Pózniej, gdy tylko nadarzyła mi się okazja, podniosłem kawałek materiału, jakiego
nigdy wcześniej nie widziałem. Zapytałem, co to takiego. Mój najbliższy sąsiad powiedział,
że wystarczy warstwa tego czegoś, gruba na jedną sześćdziesiątą centymetra, aby nabój w sta-
lowej łusce wystrzelony z dalekonośnej strzelby odbił się i spadł spłaszczony... Pomyślałem,
że to coś jest lekkie niczym drewno, a jeżeli naprawdę ma tak dużą wytrzymałość, to może mi
się przydać. Na palcu miałem diamentowy sygnet o ostro szlifowanym kamieniu. W ciemno-
ściach próbowałem wyskrobać jak najlepiej mój nowy adres, ale facet siedzący obok podej-
rzewał, że dzieje się coś dziwnego i złapał mnie za rękę. Oni tutaj, Dymek, mają niesamowite
umysły, ale nie wynalezli skutecznego sposobu, żeby odparować krótki prawy hak. Trafiłem
tego gościa w sam środek szczęki, po czym roztrzaskałem najbliższe okno z grubego szkła,
aby przez dziurę wyrzucić ten kawałek drewna. Natychmiast pochwyciło mnie wiele par rąk,
podczas gdy statek zadygotał niebezpiecznie. Wreszcie związali mi ręce i nogi i tak pozostało
do końca podróży. Zrobiło się jasno, nastał dzień polarny, ponury i mglisty. Wtedy zeszliśmy
na dół poprzez tę mgłę, niczym ryba polująca w morskiej głębinie. Lądowanie było takie
miękkie, że prawie nieodczuwalne. Wyciągnięto mnie z tego pojazdu. Od razu zobaczyłem
dymiącą górę, od której pochodzi nazwa wyspy. Zaraz udaliśmy się pod powierzchnię ziemi.
Po kilku minutach zamknięto mnie ze zgrzybiałym starcem o siwych włosach, przerzedzo-
nych ze starości. Były one chyba nawet cieńsze od pajęczyny. Otaczały jego głowę spływając
na ramiona, dzięki czemu bardzo przypominał starożytne portrety Zeusa. To z jego ust dowie-
działem się, dlaczego sprowadzono mnie do Krainy Dymów i czego ode mnie oczekują. Za- [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl freetocraft.keep.pl
zobaczyłem, że znajduję się w niewielkim, nie oświetlonym pojezdzie. Kiedy spojrzałem w
dół, tuż pod sobą zobaczyłem moje laboratorium. W tej samej chwili jakiś głos rozkazał:
Możecie już wysłać falę! Po czym cały ten fragment laboratorium zniknął, jakby jakiś ogro-
mny paluch jednym pstryknięciem rozwalił domek z kart. Nie skończyło się na tym. Pózniej
poczułem, że siła wybuchu podrzuca nas do góry. Miałem wrażenie, że unosi nas wielka fala
na morzu. Nie spadliśmy jednak w dół, niczym na opadającej fali, tylko z ogromną prędkością
pomknęliśmy do przodu i widziałem już tylko przemykające obok gwiazdy i góry. Wysoko na
fali unosiły się jakieś drzewa, czy słupy telegraficzne, które wirowały za oknami pojazdu z
niesłychaną prędkością. Nie zwracałem uwagi na żadne grożące mi niebezpieczeństwo, tak
byłem zaaferowany prędkością, z jaką się poruszaliśmy. Szacowałem ją na jakieś pięćset,
sześćset kilometrów na godzinę i, co dziwne, nie słyszałem żadnego pracującego śmigła, ani
innego silnika. I wtedy... była to najgłupsza rzecz, jaką mogłem uczynić! Zapytałem człowie-
ka siedzącego obok mnie w ciemności: Jakiego materiału izolacyjnego używają wasi kon-
struktorzy, aby pokonać hałas? Materiału izolacyjnego? padła odpowiedz. Jest
to obce dla mnie słowo. Dowiesz się wszakże, druhu mój, że odmiennie nazywamy wiele
jednakich rzeczy. Ile silników pracuje, aby nadać nam tak ogromną szybkość? Niemalże
spadłem z siedzenia, kiedy usłyszałem wyjaśnienie, że to nie żaden silnik napędza pojazd,
tylko rytmiczne, rozprężające wybuchy.
Co, do diabła, miałoby to oznaczać? spytałem.
Oczywiście ja też nie mogłem zrozumieć odpowiedział Darrell. Dopiero dużo
pózniej się dowiedziałem. Wtedy jednak widziałem tylko skorupę naszego statku powietrzne-
go, który przypominał ciało wielkiej ryby, długie na jakieś dwadzieścia metrów, z jednym
końcem szerszym i zaokrąglonym. Całość miała linię makreli, prawdopodobnie dlatego, że ta
właśnie ryba wygląda na najszybszą spośród wszystkich pływających w morzu. Skrzydła zaś
były po prostu płetwami.
Dobra, dobra, Cleve. Nie mogłem uwierzyć.
Właśnie to miałem na myśli potwierdził. Oczywiście przy szybkości sześciuset
kilometrów na godzinę nawet bardzo niewielkie przełożenie zapewnia wzniesienie się na
dowolną wysokość. Napęd pojazdu stanowiła swojego rodzaju rura przechodząca przez całą
jego długość. Z przodu rura nie była szersza niż lufa strzelby, lecz jej średnica wzrastała ku
tyłowi, aż osiągnęła zewnętrzny wymiar statku. Aadunki wybuchały wewnątrz pierwszej ko-
mory...
Proch strzelniczy? zdziwiłem się.
Nie, coś o wiele silniejszego niż proch strzelniczy, Dymku zmarszczył czoło i
pokręcił głową. Trudno wyjaśnić, co to jest, ale jeśli chcesz...
O raju, nie. Miałem już dość. Ale co to takiego, te postępujące rytmy?
Po prostu opóznione wybuchy, takie, które, jakbyś to powiedział, dopalają się
powoli.
Czyli coÅ›, co nie wybucha z hukiem?
Nie powiedział Darrell. Jeżeli wystrzelisz, strzelba odbija w ramię strzelca.
No, a gdyby ten wybuch następował wolniej i spokojniej, czułoby się tylko nacisk na ramię i
mogłoby się znieść znacznie większy nacisk, niż gdyby broń odbiła gwałtownie. Nie jest to
taka zupełnie nowa sztuczka.
Tak, jasne zgodziłem się. Dużo łatwiej dać odpór, kiedy ktoś cię pcha, niż gdy
ciÄ™ nagle walnie.
Przypuszczam ciągnął Darrell że trzeba wymyślić materiał, który wybucha
najpierw powoli, a potem przyśpiesza. Nabój odpalałby się w lufie powoli, a potem wylatując
parł coraz mocniej i mocniej, no? Właśnie coś takiego spalali tamci ludzie, dzięki czemu ich
pojazd unosił się do gwiazd i mknął czterysta kilometrów na godzinę.
Rozdział XXII
GENEALOGIA MDRCÓW
Próbowałem jakoś po cichu przetrawić w sobie to, co mi powiedział. Przy takiej szyb-
kości można by oblecieć kulę ziemską w osiemdziesiąt godzin.
Skąd u licha, mógł komuś przyjść do głowy taki pomysł? zdziwiłem się.
Wejść do środka strzelby, czy raczej uchwycić się jej i w ten sposób podróżować przez świat?
To tak jak ośmiornica, która przemieszcza się w bardzo podobny sposób, skokami
wyjaśnił. Jej narządy pławne to po prostu duża pompa, a strumień wody, który wyrzuca,
odpycha ją do tyłu w głębinach oceanu. Choć ludzie z Krainy Dymów nie muszą zaprzątać
sobie głowy szukaniem wzorów w przyrodzie. Wystarczają im ich własne mózgi. Zaśmiał
się gorzko, błądząc myślami gdzieś, gdzie nie mogłem za nim nadążyć.
Znowu zaczął opowiadać:
W końcu spytałem, dokąd zmierzamy. Odpowiedział mi szyderczy śmiech oraz info-
rmacja, że kierujemy się do Krainy Dymów, na północ od Alaski i w okolice Bieguna Lodo-
wego.
W ten sposób wyjaśniły się brakujące słowa, których nie mogłem odgadnąć, aby dokoń-
czyć tamto zdanie, wydrapane na kawałku zmetalizowanego drewna.
Tymczasem Darrell ciÄ…gnÄ…Å‚ swojÄ… historiÄ™:
Pózniej, gdy tylko nadarzyła mi się okazja, podniosłem kawałek materiału, jakiego
nigdy wcześniej nie widziałem. Zapytałem, co to takiego. Mój najbliższy sąsiad powiedział,
że wystarczy warstwa tego czegoś, gruba na jedną sześćdziesiątą centymetra, aby nabój w sta-
lowej łusce wystrzelony z dalekonośnej strzelby odbił się i spadł spłaszczony... Pomyślałem,
że to coś jest lekkie niczym drewno, a jeżeli naprawdę ma tak dużą wytrzymałość, to może mi
się przydać. Na palcu miałem diamentowy sygnet o ostro szlifowanym kamieniu. W ciemno-
ściach próbowałem wyskrobać jak najlepiej mój nowy adres, ale facet siedzący obok podej-
rzewał, że dzieje się coś dziwnego i złapał mnie za rękę. Oni tutaj, Dymek, mają niesamowite
umysły, ale nie wynalezli skutecznego sposobu, żeby odparować krótki prawy hak. Trafiłem
tego gościa w sam środek szczęki, po czym roztrzaskałem najbliższe okno z grubego szkła,
aby przez dziurę wyrzucić ten kawałek drewna. Natychmiast pochwyciło mnie wiele par rąk,
podczas gdy statek zadygotał niebezpiecznie. Wreszcie związali mi ręce i nogi i tak pozostało
do końca podróży. Zrobiło się jasno, nastał dzień polarny, ponury i mglisty. Wtedy zeszliśmy
na dół poprzez tę mgłę, niczym ryba polująca w morskiej głębinie. Lądowanie było takie
miękkie, że prawie nieodczuwalne. Wyciągnięto mnie z tego pojazdu. Od razu zobaczyłem
dymiącą górę, od której pochodzi nazwa wyspy. Zaraz udaliśmy się pod powierzchnię ziemi.
Po kilku minutach zamknięto mnie ze zgrzybiałym starcem o siwych włosach, przerzedzo-
nych ze starości. Były one chyba nawet cieńsze od pajęczyny. Otaczały jego głowę spływając
na ramiona, dzięki czemu bardzo przypominał starożytne portrety Zeusa. To z jego ust dowie-
działem się, dlaczego sprowadzono mnie do Krainy Dymów i czego ode mnie oczekują. Za- [ Pobierz całość w formacie PDF ]