[ Pobierz całość w formacie PDF ]

fą, w pobliżu pracowni Petera.
Doktor Meade zadrżał; Barton i Christopher zareagowali równie gwałtownie.
Barton poczuł, jak jego serce zamarło. Dziewczynka nie żyje. Peter ją zamor-
dował. Coś innego jednak sprawiło, że podszedł szybko do drzwi i zamknął je
z hukiem. To była jakby kropka nad  i i Barton stwierdził, że czas przystąpić do
działania.
Młoda kobieta, pacjentka doktora Meade a, była jedną z dwojga Wędrowców,
66
którzy przeszli przez werandę pensjonatu państwa Trillingów. Tak więc w końcu
znalazł przynajmniej jednego z nich, i to w samą porę.
Peter Trilling trącił nogą szczątki. Szczury ogryzały je hałaśliwie. Kłóciły się,
przepychały i warczały na siebie z chciwością. Zaskoczony nagłością tego wy-
darzenia patrzył na wszystko w zdumieniu. Po chwili skrzyżował ręce na piersi
i oddalił się pogrążony w myślach.
Golemy były mocno podekscytowane. A pająki nie chciały wrócić do swoich
słojów. Biegały podniecone po nim, gromadząc się na twarzy i rękach. Przybiera-
jące na sile piski golemów i szczurów przeszywały jego uszy. Stworzenia czuły,
że odniosły ważne zwycięstwo, i były żądne dalszych.
Podniósł jednego z węży i pogłaskał go po lśniącej skórze. N i e ż y ł a. Jed-
nym nagłym pociągnięciem dotychczasowy układ sił uległ zmianie. Opuścił na
ziemię węża i przyśpieszył kroku. Zbliżał się do ulicy Jeffersona i głównej części
miasta. Czuł rosnące podniecenie. Coraz więcej myśli kłębiło się w jego głowie.
Czyżby nadszedł właściwy czas? Czy nadszedł moment rozstrzygnięcia?
Obrócił się, aby spojrzeć na potężną ścianę otaczającą dolinę  wznoszące
się wysoko na tle nieba góry. Był tam. Stał z rozchylonymi rękoma, rozsuniętymi
stopami i głową niknącą w mrocznej pustce, która wypełniała ciszą i bezruchem
cały wszechświat.
Ów widok rozwiaÅ‚ jego ostatnie wÄ…tpliwoÅ›ci. ZawróciÅ‚ i ruszyÅ‚ do pracowni
przepełniony żądzą i niecierpliwością.
Grupka golemów podbiegła do niego w pośpiechu, przekrzykując się nawza-
jem. Inne nadbiegały z centrum miasta. Były mocno zaniepokojone; piskliwe gło-
sy odbijały się echem, kiedy golemy wspinały się po jego ubraniu.
Chciały, aby coś zobaczył. Były przestraszone. Rozzłoszczony poszedł za ni-
mi do miasta. Wszystkie ulice za rzędem opuszczonych domów tonęły w mroku.
Czego chciały? Co chciały mu pokazać?
Zatrzymali się przy ulicy Dudleya. Z przodu coś połyskiwało i jarzyło się. Nie
wiedział co to. Coś się tam działo, ale co? Słaba, lecz intensywna poświata otacza-
ła budynki, sklepy, słupy telefoniczne, a nawet nawierzchnię ulicy. Zaciekawiony
ruszył do przodu.
Jakaś bezkształtna masa leżała na nawierzchni ulicy. Pochylił się nad nią nie-
spokojnie. Glina. Bezwładny kawałek gliny. Niedaleko leżały następne; wszystkie
nieruchome, martwe. Zimne. Podniósł jeden z nich do góry.
To był golem. A raczej to, co kiedyś było golemem. Nie żył. Niewiarygodne,
ale został obrócony w pierwotną, pozbawioną życia formę. To była znowu martwa
glina. Glina, z której ich tworzył. Sucha, bezkształtna i całkowicie pozbawiona
życia. Była odgolemiona.
Coś takiego nigdy dotąd się nie wydarzyło. Jego wciąż żywe golemy cofnęły
się z przerażeniem, widząc swych martwych braci. To po to go tu sprowadziły.
Zdumiony Peter ruszył w kierunku opalizującej poświaty, która rozprzestrze-
niała się bezdzwięcznie z budynku na budynek. Ten jarzący się krąg rozszerzał
się z każdą chwilą. Był zaskakująco intensywny. Nie omijał niczego. Posuwał się
naprzód jak gigantyczna fala i pochłaniał wszystko, co znajdowało się na jego
drodze.
67
W samym środku kręgu znajdował się park. Ze ścieżkami, ławkami i starą
armatÄ…. Masztem. I jakimÅ› budynkiem.
Peter nigdy dotąd tego nie widział. Tutaj nie było żadnego parku! Co to
wszystko znaczy? Co się stało z tymi opuszczonymi sklepami?
Zagarnął wszystkie żywe golemy i zgniótł ich stawiające opór, popiskujące
ciała w jedną masę. Kula żywej gliny wiła się, kiedy pośpiesznie ją przekształcał.
Uformował głowę bez reszty ciała. Oczy, nos, potem usta, język, zęby, podnie-
bienie i wargi. Postawił ją na nawierzchni i docisnął końce szyi tak, aby mogła
stać.
 Kiedy to się zaczęło?  zapytał.
Kilka umysłów uzgodniło swoje wspomnienia i usta przemówiły stękliwym
głosem:
 GodzinÄ™ temu.
 Te, które zostały odgolemione. Jak to się stało? Kto to zrobił?
 Weszły do parku. Chciały przez niego przejść.
 I to je odgolemiło?
 Wyszły, powłócząc nogami. Były osłabione. Potem upadły i zmarły. Bali-
śmy się podejść bliżej.
Więc była to prawda. To sprawka tego rozszerzającego się kręgu. Zgniótł gło-
wę w niekształtną masę i włożył ją do kieszeni. Glina miotała się pełna wigo-
ru, trącając go w nogi. Peter wyprostował się ostrożnie. Krąg ognistego światła
rozprzestrzeniał się nieprzerwanie. Ogarniał coraz to nowe budynki. Rósł bezdz-
więcznie. Zagrażał wszystkiemu wokoło.
I nagle Peter zrozumiał.
Ta poświata nie niszczyła. Ona zmieniała. Pochłaniała rzeczy, które napotkała
na swojej drodze, a na ich miejscu pojawiały się nowe kształty. Wynurzały się
z niej nowe formy. Obiekty, których nigdy nie widział. Całkowicie mu nie znane.
Obce dla niego.
Stał przez dłuższą chwilę, przyglądając się pochodowi poświaty, podczas gdy
golemy trącały go nerwowo, chcąc, aby je wypuścił. Poświata zbliżała się do nie-
go, więc zrobił kilka kroków do tyłu.
Był podniecony. Ogarnęła go radość i zadowolenie. Czas więc nadszedł. Naj-
pierw jej śmierć, a teraz to. Równowaga została zachwiana. Granica nie miała już
znaczenia.
Pierwotne kształty wynurzały się na zewnątrz. Wracał z otchłani do życia. To
był ostatni element. Ta ostatnia rzecz, której mu brakowało.
Szybko podjął decyzję. Pośpiesznie wyjął z kieszeni wijącą się glinę, wykonał
głęboki oddech i kucnął. Obejrzał się za siebie i spojrzał do góry na wznoszący
się ku niebu mroczny kształt. Ten widok napełnił go mocą; mocą, której właśnie
potrzebował.
Ruszył ku ogarniającym wszystko językom ognia.
12
Wędrowcy patrzyli z przejęciem, jak Barton poprawia ostatnie szkice.
 To jest zle  mruknął. Skreślił ołówkiem całą ulice.  Tu była aleja Law-
tona. I te budynki są zle naniesione.  Zamyślił się.  Tu była mała piekarnia.
Z zielonym szyldem. Własność niejakiego Olivera.  Wziął spis ludności i prze-
biegł go palcem.  Jego także opuściliście.
Christopher stał za nim, zaglądając mu przez ramię.
 Czy tam nie pracowała taka młoda dziewczyna? Zdaje się, że przypominam
sobie tęgą dziewczynę. W okularach i z grubymi nogami. Była jego bratanicą czy
coÅ› w tym rodzaju. Julia Oliver.
 Słusznie.  Barton skończył poprawki.  Co najmniej w dwudziestu pro-
centach wasze szkice są niewłaściwe. Nasza praca nad parkiem pokazała, że mu-
simy być bardzo dokładni. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl
  • php") ?>