[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Ivy. - Razem.
- 111 -
S
R
Ivy z trudem ukryła radosne podniecenie. Spojrzała na Dillona, który nie
mógł powstrzymać uśmiechu. Najwyrazniej myśleli o tym samym.
Trzy dni sam na sam, w wielkim domu tylko dla nich.
Czy mogło być coś wspanialszego?
Nim się obejrzeli, nadeszła niedziela. Ostatnie trzy dni spędzili, nie
odstępując od siebie ani na krok. Myśl o rozstaniu wydawała się Dillonowi nie
do przyjęcia.
Kiedy niósł walizki Ivy do limuzyny, która miała ją zawiezć na lotnisko,
przyszło mu do głowy, że popełnił straszny błąd.
Ponownie się zakochał w byłej żonie.
Ivy jasno przedstawiła swoje stanowisko. Najważniejsza była dla niej
kariera, która zajmowała pierwsze miejsce w jej życiu. Zbyt ciężko i długo
pracowała, żeby ją zaryzykować dla mężczyzny, któremu nie potrafiła do końca
zaufać.
Może tego nie powiedziała, ale on wiedział, co myśli.
Ironia losu. Dziesięć lat temu była gotowa się ustatkować i zbudować z
nim poważny związek, ale on wtedy chciał się bawić. Używać życia. Teraz,
kiedy w końcu dojrzał do bycia z nią, ona szukała czegoś innego.
Sam nie miał pewności, czy gdyby chodziło o jego karierę, nie podjąłby
podobnej decyzji.
Darzyli się szczerym uczuciem, ale rozminęli się w czasie.
Kierowca włożył walizkę do bagażnika i Dillon otworzył przed Ivy drzwi
limuzyny.
- To był wspaniały tydzień.
Ivy odstawiła torebkę na siedzenie i odwróciła się do Dillona. Dzieliły ich
drzwi samochodu.
- To prawda. Sądzisz, że Dale powie komuś, że nas widział?
- Wątpię. A nawet jeśli, wszystkiemu zaprzeczę. Twoja kariera jest
ocalona.
- 112 -
S
R
- Dziękuję - powiedziała, ale zamiast ulgi usłyszał w jej głosie zawód.
Szofer wsiadł i odpalił silnik.
- No to koniec - szepnęła.
- Chyba tak. - Dillon skinął głową. Przez cały czas trzymał ręce zaciśnięte
na drzwiach samochodu, żeby tylko jej nie dotknąć, bo gdyby to zrobił, mógłby
nie chcieć jej wypuścić, a to byłby błąd.
Nie wyszło za pierwszym razem i nie mieli żadnej gwarancji, że się uda
za drugim. Były duże szanse, że i tym razem ich związek zakończyłby się,
podobnie jak dziesięć lat temu, rozwodem, gorzkimi wspomnieniami i wzajem-
ną nienawiścią. A tak, przynajmniej się rozstawali w przyjazni.
Każde z nich miało swoje życie i lepiej, żeby tak zostało.
- Miłej podróży.
- %7łegnaj. - Uniosła się na palcach, pocałowała go w policzek i wsiadła
pospiesznie do limuzyny. Dillon stał jeszcze przez dłuższą chwilę, obserwując
auto, aż zniknęło za rogiem.
Opuszczała go po raz drugi, a on biernie się przyglądał.
Ivy miała dwa problemy. Obawiała się, że jej kariera legła w gruzach.
Kolejny dzień z rzędu wpatrywała się tępo w monitor komputera, aż rozbolały ją
oczy. Zamiast jak zwykle sprawnie wstukiwać literki, trzymała bezwładnie
dłonie na kolanach. Minął tydzień i nie napisała ani słowa.
To, co jeszcze niedawno wydawało jej się tak oczywiste i logiczne, teraz
nie miało kompletnie sensu. Jak za dotknięciem różdżki ulotniła się wena.
Wytłumaczenie tego było proste. Była oszustką. Szarlatanką. Karmiła tysiące
ufnych, naiwnych kobiet głupimi radami.
Z zażenowaniem zdała sobie sprawę, że wszystko, w co wierzyła, całe jej
życie, było jednym wielkim kłamstwem. W najlepszym wypadku
nieporozumieniem. Wiedziała, że musi wszystko naprawić, inaczej zadręczą ją
wyrzuty sumienia. Niestety nie miała pojęcia, jak to zrobić. Jaki kolejny ruch
powinna wykonać. I tu pojawiał się drugi problem. Dillon.
- 113 -
S
R
Tęskniła za nim, tak bardzo jak jeszcze za nikim na świecie. Za
pierwszym razem, kiedy od niego odeszła, cierpiała, ale odczuła też pewną ulgę.
Skończyły się ciągłe kłótnie, wzajemne ranienie się. Tym razem obezwładnił ją
ból, czuła, że straciła coś najważniejszego na świecie. Miała złamane serce.
Kiedy pocałowała Dillona na pożegnanie i limuzyna ruszyła na lotnisko,
zrozumiała, że go kocha. Jak za pierwszym razem, ale inaczej.
To, co ich wtedy połączyło, było podniecające, skomplikowane i
nieprzewidywalne. Wybuchło niespodziewanym ogniem i szybko się wypaliło.
Teraz jej uczucia były bardziej dojrzałe, mniej wymagające. Proste w swej
złożoności i głębsze, niż mogła sobie wyobrazić.
Oboje wydorośleli. Nadszedł ich czas. W głębi duszy była przekonana, że
tym razem mogłoby im się udać i że byliby szczęśliwi.
Kilkakrotnie otwierała usta, żeby poprosić szofera, żeby zawrócił, ale
stchórzyła. Jak mogłaby z własnej nieprzymuszonej woli zrujnować sobie
karierę? Przyznać się milionom czytelniczek, że się myliła? Z drugiej strony,
była im to winna.
Najbardziej jednak obawiała się, że Dillon ją odrzuci. A jeśli nie kocha jej
tak mocno jak ona jego?
%7łałosna wymówka.
Do licha! Miała już dość odgrywania roli twardej, niezależnej kobiety.
Była to tylko gra, pozory. W głębi duszy była nadal tą samą Ivy. Tylko
mądrzejszą, przynajmniej taką miała nadzieję.
Wiedziała, że znalazła się na zakręcie, stanęła przed życiowym wyborem.
Sukces czy szczęście?
Odpowiedz przyszła bez wahania.
Szczęście.
Kto wie, może pewnego dnia zdobędzie i jedno, i drugie? Ale nie
wszystko naraz. Najpierw powinna porozmawiać z Dillonem.
- 114 -
S
R
Nie miała pewności, czy da jej drugą szansę, ale wiedziała, że chce
zaryzykować.
Naprawdę zamierzała to zrobić!
Drżącą ręką sięgnęła po słuchawkę telefoniczną. Nigdy jeszcze tak się nie
bała, ale podjęła słuszną decyzję. Nagle uświadomiła sobie, że nie zna jego
numeru. Pomyślała, że zatelefonuje do informacji, ale na pewno ma zastrzeżony
numer.
Przecież wiedziała, gdzie mieszka.
Poza tym skoro miała się przed nim płaszczyć, to niech ma satysfakcję i
sobie na nią popatrzy.
Wstała energicznie zza biurka. Pojedzie do niego. Nawet gdyby miała
spotkać tę jego piekielną matkę. Pani Marshall, tak kazała się nazywać, będzie
się musiała do niej przyzwyczaić. Podobnie jak jej matka do Dillona. Jeśli go
nie zaakceptuje i będzie nadal uważała, że jej córka popełniła kolejny życiowy
błąd, Ivy zignoruje jej zrzędzenie. Zresztą już dawno powinna była to zrobić.
Być może wnuki, które babcie będą mogły psuć, złagodzą im charaktery i
przyniosą trochę radości. W tej chwili czuła, że wszystko jest możliwe.
Zgarnęła z komody w holu kluczyki i wsunęła pospiesznie buty. Drżały
jej ręce, serce waliło w piersi, jakby za chwilę miało wyskoczyć.
Pociągnęła za klamkę i wpadła z impetem na stojącego za drzwiami
mężczyznę.
- Dillon? - spytała nieprzytomnie.
Stał w korytarzu przed jej mieszkaniem z dłonią w powietrzu, jakby
właśnie zamierzał zapukać. Wyglądał na równie zaskoczonego jej widokiem jak
ona jego. Miał pomięte ubranie, kilkudniowy zarost i potargane włosy. Kiedy
zdjął słoneczne okulary, zobaczyła zaczerwienione, zmęczone oczy. Wyglądał
prawie tak okropnie, jak ona się czuła. Niespodziewanie uspokoiło ją to.
Nie odezwał się, tylko chwycił ją w ramiona i mocno przytulił. Odnalazł
jej usta i wpił się w nie mocno i namiętnie. Jego zarost drapał ją w policzki, a
- 115 -
S
R
palce wbijały się mocno w skórę. Smakował kawą i pożądaniem. Był ciepły i
znajomy. Ivy poczuła obezwładnienie, wypuściła z ręki kluczyki samochodowe,
które upadły na podłogę.
Stała zdezorientowana, kręciło jej się w głowie, chwyciła się framugi
drzwi, żeby nie upaść.
Dillon schylił się i podał jej kluczyki.
- Wybierasz się gdzieś? - spytał.
- Możesz wierzyć lub nie, ale właśnie miałam jechać do ciebie. To chyba [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl