[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Znalazł dwie siostry siedzące na ławce otoczonej krzewami ró\. Niektóre kwiaty
były otwarte na jaskrawe słońce, podczas gdy inne tylko częściowo rozwinięte.
Jeszcze inne byby ciasno zwiniętymi pąkami z obietnicą, \e niedługo staną się
najpiękniejsze na świecie.
Lecz dla niego najpiękniejszym kwiatem była Sara.
Przystanął, tylko po to, by na nią popatrzeć. Jej włosy z kasztanowymi
pasemkami lśniły w słońcu. Gdy spojrzała na niego swymi pięknymi, bezbronnymi
oczami, wydała mu się niewiarygodnie młoda, za młoda na po\ądliwe myśli, jakie
zawsze w nim budziła. Ale to tylko dlatego, \e w wyrazie jej twarzy nie było
\adnej sztuczności. Była taka piękna, \e przyglądanie się jej niemal bolało.
Pomyślał, \e chciałby ją poznać, kiedy jeszcze byli dziećmi, kiedy najpierw
mogliby zostać przyjaciółmi.
Lecz me byli ju\ dziećmi.
Kiedy ruszył przed siebie, Sara wstała.
- Marsh, to jest, panie MacDougal. Ja... ach...
-Mam z tobą do pomówienia wpadł jej w słowo. Skinął głową Olivii, która nadal
siedziała na ławce. - Proszę wybaczyć, lady Hawke, ale to nie mo\e czekać.
- Nie, panie MacDougal- odparła Sara, delikatnie potrząsając gło
wą. - Myślę, \e to z Olivia powinien pan pomówić. Nie ze mną.
Marsh zawahał się. Nie oczekiwał od niej takiej odpowiedzi. Spojrzał na nią,
niepewny, czy rozumie jej zamiary.
- Naprawdę chcesz, \ebym porozmawiał z twoją siostrą?
Nie odrywała od niego swych pięknych oczu. Coś w nich błyszczało... Zamrugał i
z trudem przełknął ślinę. Niemo\liwe. Czy to była miłość?
Pochyliła głowę, po czym odwróciła się i odeszła. Patrzył za nią z nadzieją, a
mimo to z obawą, \e ma zbyt wiele nadziei. Czy ona go kocha? Czy chce, \eby
powiedział Olivii, kim naprawdę jest?
Za jego plecami Olivia odchrząknęła. Powoli odwrócił się i spojrzał na siedzącą na
ławce uroczą kobietę, czekającą na wyjaśnienia z jego strony. Nie była
zgniewana, tylko zaciekawiona.
208
Prawdopodobnie myślała, \e on zamierza prosić o rękę Sary. Prawdopodobnie
zamierzała się zgodzić. Widział to wystarczająco wyraznie. Jednak czy pięć minut
pózniej będzie sądzić to samo... Wziął głęboki oddech i zało\ył ręce na plecach.
- Ja... hm... wiem, \e domyśliła się pani mojego przywiązania do Sary.
Splotła dłonie i uśmiechnęła się.
-Tak.
-I... hm... zapewne zastanawia się pani, co za trudność istnieje między nami.
" Zastanawiałam się.
" Có\, tą trudnością jest... jest pani. -Ja?
-Nie. yle to ująłem. Problem stanowię ja. I pani.
Olivia potrząsnęła głową, z wyrazem zdumienia na twarzy. Lecz wcią\ się
uśmiechała.
-Nie musi się pan obawiać rozmowy ze mną w tej kwestii, panie Mac-Dougal. Ja
ju\ poznałem prawdę. I choć nie mogę pochwalić pańskiego zachowania wobec
Sary, to je rozumiem. Szczególnie jeśli teraz zamierza pan wyprostować pewne
sprawy.
- To nie jest takie proste.
" Oczywiście, \e jest. - Po czym jej uśmiech zgasł. - Chwileczkę. Nie jest pan...
\onaty, prawda?
" Nie! Marsh przeczesał włosy rękoma. Najpierw Sara się nad tym
zastanawiała, teraz Olivia. Nie pójdzie mu tak łatwo. -Nie jestem \onaty. Jestem
pani bratem - wypalił.
W obliczu tego wyznania Olivia siedziała nieruchoma, czekając, a\ ucichną echa
jego słów. Gdy wreszcie przemówiła, jej głos był znacznie cichszy.
- Moim bratem? - powtórzyła jak echo. - Obawiam się, \e nie rozu
miem, panie MacDougal.
Chciał dodać jej otuchy, usiadł obok niej na ławce i wziąłjej splecione ręce w
swoje.
- Urodziłem się jako Marshall MacDougal Byrde. Tak jak pani, jestem
dzieckiem Camerona Byrde'a.
Teraz go rozumiała, gdy\ na jej twarzy wyraznie widać było wstrząs. Tęczówki jej
oczu stały się ciemniejsze, jakby próbowała od razu ogarnąć wszystkie
konsekwencje jego słów.
-Moim... bratem.
- Bratem przyrodnim. Moja matka była z MacDougalów.
-Rozumiem. Ale... ale pan i Sara... między panem i Sarą nie ma więzów krwi. -
Mimo jego nieoczekiwanego oświadczenia, uchwyciia ten fakt. - W tym względzie
nie ma przeszkody.
M -Nieodparty i nieznośny
209
-Nie. Ałe jest jeszcze coś.
- Ju\ dobrze - powiedziała, choć jej uśmiech dr\ał nieco, ujawniając
inne uczucie, ni\ oczekiwał. Czy ona nie była tym wszystkim przera\o
na? Proszę mi tylko dać chwilę, \ebym ogarnęła to wszystko ciągnę
ła, spoglądając na niego i badając jego twarz. - Mój brat. Mamy takie
same włosy. - Uśmiechnęła się. - Dziwne, \e tego nie zauwa\yłam. I taki
sam kwadratowy podbródek.
Dotknęła jego podbródka i jej uśmiech stał się śmielszy.
- Jeszcze jeden brat. Ojej. Wiesz przecie\, \e Sara i ja jesteśmy sio
strami przyrodnimi, a James jest naszym bratem przyrodnim. Ale kocha
my się tak, jak mo\e się kochać rodzeństwo. Ju\ dobrze - powtórzyła,
gdy nie odwzajemnił jej uśmiechu.- Wszystko będzie dobrze. Wiem,
jakim człowiekiem był mój ojciec - nasz ojciec.
Marsh zbierał się w sobie. Po prostu powiedz jej. Powiedz jej resztę i miej to za
sobą.
-Nie, Olivio. Nie wiesz, jaki on był. - Puścił jej ręce, napinając mięśnie. - Nikt nie
znał całej prawdy o nim.
Zmarszczyła brwi i odezwała się:
- Wiem, \e był czarujący i samolubny i \e złamał mojej matce serce,
i to niejeden raz - tak samo jak mnie. Bez wątpienia podobnie postępo
wał z twoją matką i tobą. Powiedz mi, czy on cię w ogóle uznał?
Marsh zazgrzytał zębami.
" Rejs do Ameryki i sto funtów. Westchnęła.
" Przypuszczam, \e dlatego tutaj wróciłeś. śeby się na nim zemścić. Przytaknął.
- Tylko \e ju\ nie \ył. - Chwyciła jego dłonie i uścisnęła je. Musia
łeś nienawidzić nas wszystkich, kiedy się dowiedziałeś.
Marsha ogarnęła chwilowa konsternacja.
- Tak - przyznał. -Z początku tak. Tylko... \e teraz wszystko się zmie
niło, odkąd poznałem Sarę.
Uśmiechnęła się szczerym uśmiechem, który zbił go z tropu. Bardziej troszczyła
się o szczęście Sary ni\ o konsekwencje czynów ich ojca. Uśmiech ten jak
jaskrawe światło rozjaśnił najciemniejsze zakamarki duszy Marsha. Marsh
uświadomił sobie nieoczekiwaną, satysfakcjonującą prawdę.
Nie powie jej, \e ich ojciec miał dwie \ony. Nie mo\e jej tego zrobić. Ta kobieta
jest jego siostrą jego najbli\szą \yjącą krewną. Kocha Sarę tak samo jak on, więc
musi kochać ją w zamian. Nie sądził, by było to trudne zadanie. Lecz kochać
oznaczało chronić ją- tak jak chroniłby matkę lub \onę. Jest jego siostrą i będzie
jąchronił przed wszystkimi, nawet przed sobą.
Wstał z lekkim sercem.
210
" Chodz, Liwie. Mogę cię tak nazywać?
" Oczywiście, \e mo\esz. Jesteś moim bratem, Marsh.
Wstała, przyjęła jego ramię i razem ruszyli w stronę domu. Tak łatwo było iść
obok niej, dostosowywać swój dłu\szy krok do jej drobnego. Lecz Olivia
zatrzymała się przed tarasowymi drzwiami.
- Zaczekaj. Nie zamierzasz zapytać mnie, czy mo\esz poślubić Sarę? -
Spojrzała na niego z wyczekująco uniesionymi brwiami.
Uśmiechnął się szeroko. Chyba nie mógł przestać się uśmiechać. Nauczy się
szybko kochać siostrę.
- Zamierzam. Jeśli uparta czarownica się zgodzi.
Olivia roześmiała się.
- Och, jestem pewna, \e znajdziesz sposób, \eby jąprzekonać. - Pokle
pała go po ramieniu. - Jednak ostatnie, czego ci teraz potrzeba, to publicz
ność. Zaczekaj tutaj. Upewnię się, czy jest sama, zanim cię zawołam.
Sara ze wzburzeniem przemierzała główny hol. Krą\yła od kominka i ławeczki pod
oknem do starego kamiennego podium. Dziesiątki razy.
Wszystko będzie dobrze.
Potrząsnęła głową. Nigdy ju\ nie będzie dobrze.
Ale prawda zawsze jest lepsza od kłamstwa.
A jak\e! Dla tych, którym prawda przynosi korzyść.
Ale czy\ nie ona skorzysta najwięcej?
Po jej nagłym odejściu z jadalni, Marsh musi podejrzewać, \e ona jest w cią\y. A [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl freetocraft.keep.pl
Znalazł dwie siostry siedzące na ławce otoczonej krzewami ró\. Niektóre kwiaty
były otwarte na jaskrawe słońce, podczas gdy inne tylko częściowo rozwinięte.
Jeszcze inne byby ciasno zwiniętymi pąkami z obietnicą, \e niedługo staną się
najpiękniejsze na świecie.
Lecz dla niego najpiękniejszym kwiatem była Sara.
Przystanął, tylko po to, by na nią popatrzeć. Jej włosy z kasztanowymi
pasemkami lśniły w słońcu. Gdy spojrzała na niego swymi pięknymi, bezbronnymi
oczami, wydała mu się niewiarygodnie młoda, za młoda na po\ądliwe myśli, jakie
zawsze w nim budziła. Ale to tylko dlatego, \e w wyrazie jej twarzy nie było
\adnej sztuczności. Była taka piękna, \e przyglądanie się jej niemal bolało.
Pomyślał, \e chciałby ją poznać, kiedy jeszcze byli dziećmi, kiedy najpierw
mogliby zostać przyjaciółmi.
Lecz me byli ju\ dziećmi.
Kiedy ruszył przed siebie, Sara wstała.
- Marsh, to jest, panie MacDougal. Ja... ach...
-Mam z tobą do pomówienia wpadł jej w słowo. Skinął głową Olivii, która nadal
siedziała na ławce. - Proszę wybaczyć, lady Hawke, ale to nie mo\e czekać.
- Nie, panie MacDougal- odparła Sara, delikatnie potrząsając gło
wą. - Myślę, \e to z Olivia powinien pan pomówić. Nie ze mną.
Marsh zawahał się. Nie oczekiwał od niej takiej odpowiedzi. Spojrzał na nią,
niepewny, czy rozumie jej zamiary.
- Naprawdę chcesz, \ebym porozmawiał z twoją siostrą?
Nie odrywała od niego swych pięknych oczu. Coś w nich błyszczało... Zamrugał i
z trudem przełknął ślinę. Niemo\liwe. Czy to była miłość?
Pochyliła głowę, po czym odwróciła się i odeszła. Patrzył za nią z nadzieją, a
mimo to z obawą, \e ma zbyt wiele nadziei. Czy ona go kocha? Czy chce, \eby
powiedział Olivii, kim naprawdę jest?
Za jego plecami Olivia odchrząknęła. Powoli odwrócił się i spojrzał na siedzącą na
ławce uroczą kobietę, czekającą na wyjaśnienia z jego strony. Nie była
zgniewana, tylko zaciekawiona.
208
Prawdopodobnie myślała, \e on zamierza prosić o rękę Sary. Prawdopodobnie
zamierzała się zgodzić. Widział to wystarczająco wyraznie. Jednak czy pięć minut
pózniej będzie sądzić to samo... Wziął głęboki oddech i zało\ył ręce na plecach.
- Ja... hm... wiem, \e domyśliła się pani mojego przywiązania do Sary.
Splotła dłonie i uśmiechnęła się.
-Tak.
-I... hm... zapewne zastanawia się pani, co za trudność istnieje między nami.
" Zastanawiałam się.
" Có\, tą trudnością jest... jest pani. -Ja?
-Nie. yle to ująłem. Problem stanowię ja. I pani.
Olivia potrząsnęła głową, z wyrazem zdumienia na twarzy. Lecz wcią\ się
uśmiechała.
-Nie musi się pan obawiać rozmowy ze mną w tej kwestii, panie Mac-Dougal. Ja
ju\ poznałem prawdę. I choć nie mogę pochwalić pańskiego zachowania wobec
Sary, to je rozumiem. Szczególnie jeśli teraz zamierza pan wyprostować pewne
sprawy.
- To nie jest takie proste.
" Oczywiście, \e jest. - Po czym jej uśmiech zgasł. - Chwileczkę. Nie jest pan...
\onaty, prawda?
" Nie! Marsh przeczesał włosy rękoma. Najpierw Sara się nad tym
zastanawiała, teraz Olivia. Nie pójdzie mu tak łatwo. -Nie jestem \onaty. Jestem
pani bratem - wypalił.
W obliczu tego wyznania Olivia siedziała nieruchoma, czekając, a\ ucichną echa
jego słów. Gdy wreszcie przemówiła, jej głos był znacznie cichszy.
- Moim bratem? - powtórzyła jak echo. - Obawiam się, \e nie rozu
miem, panie MacDougal.
Chciał dodać jej otuchy, usiadł obok niej na ławce i wziąłjej splecione ręce w
swoje.
- Urodziłem się jako Marshall MacDougal Byrde. Tak jak pani, jestem
dzieckiem Camerona Byrde'a.
Teraz go rozumiała, gdy\ na jej twarzy wyraznie widać było wstrząs. Tęczówki jej
oczu stały się ciemniejsze, jakby próbowała od razu ogarnąć wszystkie
konsekwencje jego słów.
-Moim... bratem.
- Bratem przyrodnim. Moja matka była z MacDougalów.
-Rozumiem. Ale... ale pan i Sara... między panem i Sarą nie ma więzów krwi. -
Mimo jego nieoczekiwanego oświadczenia, uchwyciia ten fakt. - W tym względzie
nie ma przeszkody.
M -Nieodparty i nieznośny
209
-Nie. Ałe jest jeszcze coś.
- Ju\ dobrze - powiedziała, choć jej uśmiech dr\ał nieco, ujawniając
inne uczucie, ni\ oczekiwał. Czy ona nie była tym wszystkim przera\o
na? Proszę mi tylko dać chwilę, \ebym ogarnęła to wszystko ciągnę
ła, spoglądając na niego i badając jego twarz. - Mój brat. Mamy takie
same włosy. - Uśmiechnęła się. - Dziwne, \e tego nie zauwa\yłam. I taki
sam kwadratowy podbródek.
Dotknęła jego podbródka i jej uśmiech stał się śmielszy.
- Jeszcze jeden brat. Ojej. Wiesz przecie\, \e Sara i ja jesteśmy sio
strami przyrodnimi, a James jest naszym bratem przyrodnim. Ale kocha
my się tak, jak mo\e się kochać rodzeństwo. Ju\ dobrze - powtórzyła,
gdy nie odwzajemnił jej uśmiechu.- Wszystko będzie dobrze. Wiem,
jakim człowiekiem był mój ojciec - nasz ojciec.
Marsh zbierał się w sobie. Po prostu powiedz jej. Powiedz jej resztę i miej to za
sobą.
-Nie, Olivio. Nie wiesz, jaki on był. - Puścił jej ręce, napinając mięśnie. - Nikt nie
znał całej prawdy o nim.
Zmarszczyła brwi i odezwała się:
- Wiem, \e był czarujący i samolubny i \e złamał mojej matce serce,
i to niejeden raz - tak samo jak mnie. Bez wątpienia podobnie postępo
wał z twoją matką i tobą. Powiedz mi, czy on cię w ogóle uznał?
Marsh zazgrzytał zębami.
" Rejs do Ameryki i sto funtów. Westchnęła.
" Przypuszczam, \e dlatego tutaj wróciłeś. śeby się na nim zemścić. Przytaknął.
- Tylko \e ju\ nie \ył. - Chwyciła jego dłonie i uścisnęła je. Musia
łeś nienawidzić nas wszystkich, kiedy się dowiedziałeś.
Marsha ogarnęła chwilowa konsternacja.
- Tak - przyznał. -Z początku tak. Tylko... \e teraz wszystko się zmie
niło, odkąd poznałem Sarę.
Uśmiechnęła się szczerym uśmiechem, który zbił go z tropu. Bardziej troszczyła
się o szczęście Sary ni\ o konsekwencje czynów ich ojca. Uśmiech ten jak
jaskrawe światło rozjaśnił najciemniejsze zakamarki duszy Marsha. Marsh
uświadomił sobie nieoczekiwaną, satysfakcjonującą prawdę.
Nie powie jej, \e ich ojciec miał dwie \ony. Nie mo\e jej tego zrobić. Ta kobieta
jest jego siostrą jego najbli\szą \yjącą krewną. Kocha Sarę tak samo jak on, więc
musi kochać ją w zamian. Nie sądził, by było to trudne zadanie. Lecz kochać
oznaczało chronić ją- tak jak chroniłby matkę lub \onę. Jest jego siostrą i będzie
jąchronił przed wszystkimi, nawet przed sobą.
Wstał z lekkim sercem.
210
" Chodz, Liwie. Mogę cię tak nazywać?
" Oczywiście, \e mo\esz. Jesteś moim bratem, Marsh.
Wstała, przyjęła jego ramię i razem ruszyli w stronę domu. Tak łatwo było iść
obok niej, dostosowywać swój dłu\szy krok do jej drobnego. Lecz Olivia
zatrzymała się przed tarasowymi drzwiami.
- Zaczekaj. Nie zamierzasz zapytać mnie, czy mo\esz poślubić Sarę? -
Spojrzała na niego z wyczekująco uniesionymi brwiami.
Uśmiechnął się szeroko. Chyba nie mógł przestać się uśmiechać. Nauczy się
szybko kochać siostrę.
- Zamierzam. Jeśli uparta czarownica się zgodzi.
Olivia roześmiała się.
- Och, jestem pewna, \e znajdziesz sposób, \eby jąprzekonać. - Pokle
pała go po ramieniu. - Jednak ostatnie, czego ci teraz potrzeba, to publicz
ność. Zaczekaj tutaj. Upewnię się, czy jest sama, zanim cię zawołam.
Sara ze wzburzeniem przemierzała główny hol. Krą\yła od kominka i ławeczki pod
oknem do starego kamiennego podium. Dziesiątki razy.
Wszystko będzie dobrze.
Potrząsnęła głową. Nigdy ju\ nie będzie dobrze.
Ale prawda zawsze jest lepsza od kłamstwa.
A jak\e! Dla tych, którym prawda przynosi korzyść.
Ale czy\ nie ona skorzysta najwięcej?
Po jej nagłym odejściu z jadalni, Marsh musi podejrzewać, \e ona jest w cią\y. A [ Pobierz całość w formacie PDF ]