[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- To mo\liwe - zgodził się jego przyjaciel. - Tylko czemu, do cholery, jesteśmy w tej
przychodni?
- Czekaj, pamiętasz, co było? Wypiliśmy z tymi na łódce i... - Zmarszczył brwi.
- Cholera, to pewnie było tak - zastanawiał się kozak - wypiliśmy ciut za du\o, a nie jesteśmy
przyzwyczajeni do daktylowego, to nam zaszkodziło. Ci się przestraszyli, \e kipniemy, więc
nas odwiezli do szpitala.
- O kurde! To przecie\ mój portfel! - Jakub, przeszukujący w tym czasie kieszenie
nieprzytomnych, wyciągnął pugilares.
- Zaiwanił ci znaczy? - oburzył się Semen. - No ładnie. Hm, wiesz, co myślę?
- No?
- To łódzkie pogotowie. Wykończyć nas chcieli.
- Aódzkie pogotowie w Egipcie?! - zdumiał się Wędrowycz. - Chocia\ idee są zarazliwe, to
mogą i faktycznie naszych łowców skór naśladować.
Chrupnął skręcany kark, po chwili drugi.
- Kurde, Jakub, przesadzasz trochę! - Semen spojrzał na ciała, jeszcze bijące nogami w
agonii. - No co? Przecie\ ju\ nie jesteśmy w Albanii, to myślałem...
- ]a wysuwam hipotezę roboczą, a ty, zamiast poczekać na jej potwierdzenie, od razu bierzesz
się do mordowania. Powinniśmy ich docucić, potorturować, przesłuchać, a potem dopiero...
- Przecie\ na torturach i tak by się przyznali - nie zrozumiał Jakub. - Zresztą zabić to zabić,
czysto i humanitarnie, a tak znęcać się to nieludzkie. Co robimy dalej?
- Ano rozejrzyjmy się, gdzie nasze pozostałe graty...
Spenetrowanie kliniki nie zajęło im du\o czasu. W kuchni znalezli solidnie wypakowaną
lodówkę i uzupełnili zapasy, z laboratorium zakosili niewielki kanisterek spirytusu. Jakub
zabrał jeszcze kolekcję cudem ocalałych od korozji skalpeli. Swoje plecaki te\ znalezli,
le\ały w śmietniku.
- No co za granda - obraził się egzorcysta. Nawet ich nie wybebeszyli.
Wyszli przed ośrodek. Wokół, jak okiem sięgnąć, rozciągała się pustynia. Tylko asfaltowa
szosa przecinała piaski.
- Piotruś! - wrzasnął Jakub. - Chodz tutaj, zbieramy się.
Prawnuk się nie odezwał.
- Cholera by go wzięła - zdenerwował się kozak. - Gdzieś się szlaja, a czas ucieka.
- Trudno, ruszamy bez niego - zadecydował pra" dziadek. - Wie, dokąd jedziemy, dołączy do
nas.
Z okna na pierwszym piętrze buchnął ogień. - Podpaliłeś? - zdziwił się Semen.
- Lubię czasem poczuć się jak Neron palący Rzym - jego przyjaciel błysnął erudycją
zaczerpniętą z puszczanego niedawno serialu. - Idziemy. Mo\e gdzie Piotrusia po drodze
spotkamy.
I pomaszerowali na wschód, do Egiptu.
Minister kultury i dziedzictwa narodowego wsadził klucz kodowy w czytnik drzwi swojego
gabinetu. Coś zgrzytnęło.
- Do diaska! - warknął. - Mówiłem, \e te zamki po sześć tysięcy za sztukę muszą być gówno
warte. Niska cena zawsze oznacza tandetę... - Kopnął w drzwi, a te stanęły otworem.
Dygnitarz ruszył po grubym perskim dywanie. Miał rację, \e kazał go poło\yć w swoim
gabinecie, po cholerę ma się w muzeum kurzyć? Naraz zatrzymał się jak wryty. W jego
fotelu, za jego biurkiem, wygodnie rozparty spoczywał jakiś łysol. Nogi w niemodnych
trzewikach oparł wygodnie o intarsjowany blat, na kolanach poło\ył sobie gazetę, a
przewracając kartki, pociągał niewielkimi łyczkami prosto z flaszki.
Minister zaniemówił z dwu powodów. Zagadkowy przybysz czytał nie co innego, tylko
Nieletnie Zlicznotki" - miesięcznik wydawany wyłącznie dla VIP-ów. śurnal nie dość, \e
kosztował tysiąc euro za numer, to w dodatku z racji prokuratorskiego" wieku
sportretowanych dziewcząt nigdy nie powinien wpaść w niepowołane ręce.
Odciski palców" - przeleciało dygnitarzowi przez głowę. Na tym są moje odciski palców!"
Co będzie, jeśli opozycja dowie się o jego zainteresowaniach"? Ale niemal natychmiast
pierwszy problem zbladł w porównaniu z drugim.
Flaszka, z której tak niefrasobliwie popijał intruz, zawierała najlepszy trzydziestodwuletni
koniak, tak pierońsko drogi, \e nawet w barze parlamentu europejskiego mieli tylko jedną
butelkę. Nawiasem mówiąc, eurodeputowani od dziesięciu lat nie otwierali jej, bo nie było
odpowiednio wa\nej okazji... Minister, \eby zaoszczędzić na sprowadzenie swojej, musiał
zamknąć sześć prowincjonalnych muzeów i obciąć dotacje dla dwudziestu bibliotek.
Widząc, \e ktoś wszedł, łysy odło\ył pisemko i wstał. Teraz dopiero wszechwładny
przedstawiciel nomenklatury go poznał.
- O Bo\e! - jęknął, choć był ateistą. - Wodzu, wróciłeś?
- Tak - powiedział Lenin. - I widzę, \eście zrobili w tym kraju niezły burdel.
Dygnitarz, który na szkoleniu w Moskwie doskonale poznał przepowiednię proroka
Zoofiłowa, poczuł, jak kropla zimnego potu pełznie mu przez kark. Krwawy Feliks, dotąd
ukryty za szafą, z trzaskiem odbezpieczył atrapę spluwy.
- Ale... - zaczął urzędas.
- Na przykład sprawa z doktorem Korczaszką - wycedził Lenin. - Klasa robotnicza klepie
nędzę, milion polskich dzieci głoduje, a wy trwonicie tysiące dolarów na poszukiwanie grobu
jakiegoś tam faraona, o którym nie wiadomo nawet, czy kiedykolwiek istniał!
- Ale ja... - jęknął minister.
- Milczeć. Natychmiast cofnijcie mu dotację! - huknął wódz. - Najpierw trzeba się o kraj
troszczyć, potem jakichś tam Egipcjan sponsorować!
- Tak jest, ju\ natychmiast blokuję im konta - zaskamlał i podbiegłszy do biurka, uruchomił
komputer.
Dwadzieścia minut pózniej Lenin stanął opodal gmachu ministerstwa i uruchomił lusterko. W
tafli polerowanego brązu pojawiła się znajoma sylwetka.
- Melduję, \e ostatni punkt umowy wypełniony - powiedział. - Archeolodzy nie będą wam ju\
bruzdzić.
- Brawo, świetna robota - pochwalił Set. - To co, chłopaki, wracacie do nas od razu czy
wolicie najpierw narobić trochę dymu na ziemi?
- Jeśli nie będzie to problemem, to niebawem wracamy, natomiast tu zostawiamy agenturę -
dopowiedział Feliks. - Sprawa rewolucji nie wygląda najlepiej, ale kto wie. A na razie trzeba
zdobyć forsę - zwrócił się do Arka. - Gdzie w Warszawie jest największy dom publiczny?
Piotruś ocknął się związany i zakneblowany. Otworzył oczy i zorientował się, \e le\y w
baga\niku jakiegoś zdezelowanego pojazdu.
Zachciało się pić starym pokemonom" - pomyślał. A ja głupi się skusiłem i widać Bozia
pokarała..." [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl freetocraft.keep.pl
- To mo\liwe - zgodził się jego przyjaciel. - Tylko czemu, do cholery, jesteśmy w tej
przychodni?
- Czekaj, pamiętasz, co było? Wypiliśmy z tymi na łódce i... - Zmarszczył brwi.
- Cholera, to pewnie było tak - zastanawiał się kozak - wypiliśmy ciut za du\o, a nie jesteśmy
przyzwyczajeni do daktylowego, to nam zaszkodziło. Ci się przestraszyli, \e kipniemy, więc
nas odwiezli do szpitala.
- O kurde! To przecie\ mój portfel! - Jakub, przeszukujący w tym czasie kieszenie
nieprzytomnych, wyciągnął pugilares.
- Zaiwanił ci znaczy? - oburzył się Semen. - No ładnie. Hm, wiesz, co myślę?
- No?
- To łódzkie pogotowie. Wykończyć nas chcieli.
- Aódzkie pogotowie w Egipcie?! - zdumiał się Wędrowycz. - Chocia\ idee są zarazliwe, to
mogą i faktycznie naszych łowców skór naśladować.
Chrupnął skręcany kark, po chwili drugi.
- Kurde, Jakub, przesadzasz trochę! - Semen spojrzał na ciała, jeszcze bijące nogami w
agonii. - No co? Przecie\ ju\ nie jesteśmy w Albanii, to myślałem...
- ]a wysuwam hipotezę roboczą, a ty, zamiast poczekać na jej potwierdzenie, od razu bierzesz
się do mordowania. Powinniśmy ich docucić, potorturować, przesłuchać, a potem dopiero...
- Przecie\ na torturach i tak by się przyznali - nie zrozumiał Jakub. - Zresztą zabić to zabić,
czysto i humanitarnie, a tak znęcać się to nieludzkie. Co robimy dalej?
- Ano rozejrzyjmy się, gdzie nasze pozostałe graty...
Spenetrowanie kliniki nie zajęło im du\o czasu. W kuchni znalezli solidnie wypakowaną
lodówkę i uzupełnili zapasy, z laboratorium zakosili niewielki kanisterek spirytusu. Jakub
zabrał jeszcze kolekcję cudem ocalałych od korozji skalpeli. Swoje plecaki te\ znalezli,
le\ały w śmietniku.
- No co za granda - obraził się egzorcysta. Nawet ich nie wybebeszyli.
Wyszli przed ośrodek. Wokół, jak okiem sięgnąć, rozciągała się pustynia. Tylko asfaltowa
szosa przecinała piaski.
- Piotruś! - wrzasnął Jakub. - Chodz tutaj, zbieramy się.
Prawnuk się nie odezwał.
- Cholera by go wzięła - zdenerwował się kozak. - Gdzieś się szlaja, a czas ucieka.
- Trudno, ruszamy bez niego - zadecydował pra" dziadek. - Wie, dokąd jedziemy, dołączy do
nas.
Z okna na pierwszym piętrze buchnął ogień. - Podpaliłeś? - zdziwił się Semen.
- Lubię czasem poczuć się jak Neron palący Rzym - jego przyjaciel błysnął erudycją
zaczerpniętą z puszczanego niedawno serialu. - Idziemy. Mo\e gdzie Piotrusia po drodze
spotkamy.
I pomaszerowali na wschód, do Egiptu.
Minister kultury i dziedzictwa narodowego wsadził klucz kodowy w czytnik drzwi swojego
gabinetu. Coś zgrzytnęło.
- Do diaska! - warknął. - Mówiłem, \e te zamki po sześć tysięcy za sztukę muszą być gówno
warte. Niska cena zawsze oznacza tandetę... - Kopnął w drzwi, a te stanęły otworem.
Dygnitarz ruszył po grubym perskim dywanie. Miał rację, \e kazał go poło\yć w swoim
gabinecie, po cholerę ma się w muzeum kurzyć? Naraz zatrzymał się jak wryty. W jego
fotelu, za jego biurkiem, wygodnie rozparty spoczywał jakiś łysol. Nogi w niemodnych
trzewikach oparł wygodnie o intarsjowany blat, na kolanach poło\ył sobie gazetę, a
przewracając kartki, pociągał niewielkimi łyczkami prosto z flaszki.
Minister zaniemówił z dwu powodów. Zagadkowy przybysz czytał nie co innego, tylko
Nieletnie Zlicznotki" - miesięcznik wydawany wyłącznie dla VIP-ów. śurnal nie dość, \e
kosztował tysiąc euro za numer, to w dodatku z racji prokuratorskiego" wieku
sportretowanych dziewcząt nigdy nie powinien wpaść w niepowołane ręce.
Odciski palców" - przeleciało dygnitarzowi przez głowę. Na tym są moje odciski palców!"
Co będzie, jeśli opozycja dowie się o jego zainteresowaniach"? Ale niemal natychmiast
pierwszy problem zbladł w porównaniu z drugim.
Flaszka, z której tak niefrasobliwie popijał intruz, zawierała najlepszy trzydziestodwuletni
koniak, tak pierońsko drogi, \e nawet w barze parlamentu europejskiego mieli tylko jedną
butelkę. Nawiasem mówiąc, eurodeputowani od dziesięciu lat nie otwierali jej, bo nie było
odpowiednio wa\nej okazji... Minister, \eby zaoszczędzić na sprowadzenie swojej, musiał
zamknąć sześć prowincjonalnych muzeów i obciąć dotacje dla dwudziestu bibliotek.
Widząc, \e ktoś wszedł, łysy odło\ył pisemko i wstał. Teraz dopiero wszechwładny
przedstawiciel nomenklatury go poznał.
- O Bo\e! - jęknął, choć był ateistą. - Wodzu, wróciłeś?
- Tak - powiedział Lenin. - I widzę, \eście zrobili w tym kraju niezły burdel.
Dygnitarz, który na szkoleniu w Moskwie doskonale poznał przepowiednię proroka
Zoofiłowa, poczuł, jak kropla zimnego potu pełznie mu przez kark. Krwawy Feliks, dotąd
ukryty za szafą, z trzaskiem odbezpieczył atrapę spluwy.
- Ale... - zaczął urzędas.
- Na przykład sprawa z doktorem Korczaszką - wycedził Lenin. - Klasa robotnicza klepie
nędzę, milion polskich dzieci głoduje, a wy trwonicie tysiące dolarów na poszukiwanie grobu
jakiegoś tam faraona, o którym nie wiadomo nawet, czy kiedykolwiek istniał!
- Ale ja... - jęknął minister.
- Milczeć. Natychmiast cofnijcie mu dotację! - huknął wódz. - Najpierw trzeba się o kraj
troszczyć, potem jakichś tam Egipcjan sponsorować!
- Tak jest, ju\ natychmiast blokuję im konta - zaskamlał i podbiegłszy do biurka, uruchomił
komputer.
Dwadzieścia minut pózniej Lenin stanął opodal gmachu ministerstwa i uruchomił lusterko. W
tafli polerowanego brązu pojawiła się znajoma sylwetka.
- Melduję, \e ostatni punkt umowy wypełniony - powiedział. - Archeolodzy nie będą wam ju\
bruzdzić.
- Brawo, świetna robota - pochwalił Set. - To co, chłopaki, wracacie do nas od razu czy
wolicie najpierw narobić trochę dymu na ziemi?
- Jeśli nie będzie to problemem, to niebawem wracamy, natomiast tu zostawiamy agenturę -
dopowiedział Feliks. - Sprawa rewolucji nie wygląda najlepiej, ale kto wie. A na razie trzeba
zdobyć forsę - zwrócił się do Arka. - Gdzie w Warszawie jest największy dom publiczny?
Piotruś ocknął się związany i zakneblowany. Otworzył oczy i zorientował się, \e le\y w
baga\niku jakiegoś zdezelowanego pojazdu.
Zachciało się pić starym pokemonom" - pomyślał. A ja głupi się skusiłem i widać Bozia
pokarała..." [ Pobierz całość w formacie PDF ]