[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nawet Kamińska, nieważne, kto był w samochodzie. Mógł to być zupełnie
niewinny człowiek czekający na kochankę albo jakiś frajer odsypiający
wieczór z odrobiną taniej whisky. W najlepszym razie drobny problem. Ale
trzeba się było nim zająć. Nie mógł ryzykować, że ktoś go tu zobaczy.
Vukasin wyszedł z kryjówki i ruszył w kierunku samochodu. Szedł
chwiejnym krokiem, zgarbiony, udając pijaka pokonującego ostatnią trasę w
ciągu długiego wieczoru.
Kiedy Vukasin zbliżał się do wozu, sedan znów lekko się zako-łysał. Mijając
go, nie mógł zajrzeć do środka, lecz usłyszał ciche skrzypnięcie mokrej szyby,
którą kierowca odrobinę uchylił, aby przyjrzeć się przechodniowi. Postanowił
działać.
Zawrócił i powoli podszedł do samochodu, rozkładając ręce.
- Dobry wieczór szanownemu panu, czy może mnie pan poratować kilkoma
dolarami i pokazać mi najbliższy przystanek autobusowy?
- Spadaj - powiedziała Connolly, myśląc o Middletonie i rękopisie.
Vukasin przysunął się bliżej.
- Jestem zupełnie niegrozny, naprawdę.
- Zjeżdżaj stąd, ale już.
Okno otworzyło się szerzej, ukazując bladą twarz kobiety o miedzianych,
krótko obciętych włosach.
- Jestem gliną - powiedziała. - Nie przeszkadzaj.
- To może ma pani ochotę na drinka? - zapytał, sięgając do kie-szeni. - Mam tu
butelkę russkiej...
Wyciągając automat, zobaczył, jak w jej oczach coś zaczyna się krystalizować.
Wie, pomyślał z uśmiechem. Wie, że nie jestem Amerykaninem i przygodnie
spotkanym pijaczkiem.
Jej oczy otworzyły się szeroko. Wszystko zrozumiała. Wiedziała, kim był.
A gdy dostrzegła metaliczny błysk glocka wymierzonego w swoją głowę,
wiedziała, że zaraz umrze.
Tłumik pochłonął huk strzału, zmieniając go w cichy, lecz silny podmuch
gorącego powietrza na pustej ulicy.
Rozdział 15
LEE CHILD
Skorzystali z głównego wejścia do Harbor Court. Faust, idąc pierwszy,
pociągnął drzwi i przepuścił Middletona. Dobre wychowanie, etykieta i
wyrazny sygnał dla hotelowego personelu: jestem waszym gościem, a ten
człowiek jest ze mną. Dosłownie objął Middletona, jedną ręką trzymając
drzwi, a drugą zagarniając go do środka. Zwyczajna scena, powtarzana
tysiące razy przy wejściu do hotelu. Personel spojrzał, zrozumiał, odwrócił
wzrok.
Vukasin nie odwrócił wzroku. Z odległości prawie czterdziestu metrów
śledził obu mężczyzn zmierzających do windy.
Winda sunęła gładko, lecz wolno, z prędkością dopasowaną do niskiego
budynku. Faust wysiadł pierwszy, ponieważ Middleton
nie wiedział, w którą stronę skręcić. Faust rozłożył ręce pod kątem
prostym jak kierujący ruchem policjant, blokując prawą i wskazując lewą
stronę. Middleton ruszył korytarzem. Gruby dywan, cisza. Przytłumione
dzwięki fortepianu. Jasne brzmienie i szybki, lekki mechanizm. Yamaha albo
kawai, pomyślał Middleton. Nie europejski koncertowy kolos, ale japoński
gabinetowy, z krzyżowym układem strun. Delikatny bas, metaliczne wioliny.
Lewa ręka pewnie grała obbligato d-moll, a prawa bez przekonania melodię
w stylu Mozarta. Ale to nie Mozart, pomyślał Middleton. Na pewno nie
Mozart, jakiego dotąd słyszał. Grany a vista, co mogło tłumaczyć niepewność.
Może pastisz. Albo akademicka ilustracja standardowej teorii
muzykologicznej, według której Mozart stanowił łącznik między klasykami a
romantykami. Melodia zdawała się mówić:
widzicie? Zaczynamy od Bacha, a dwieście lat pózniej dochodzimy do
Beethovena.
Gdy szli, dzwięk przybierał na sile, choć nie brzmiał wyrazniej. Faust
wysforował się naprzód i przed drzwiami powtórzył scenę kierowania
ruchem, blokując ciałem korytarz i gestem zatrzymując Middletona.
Wyciągnął z kieszeni kartę magnetyczną. Zagłębiła się w szczelinie, czerwona
lampka zmieniła się w zieloną i szczęknął mechanizm zamka.
- Proszę - powiedział Faust.
Middleton nacisnął klamkę, zanim z powrotem zapaliła się czerwona lampka.
Z pokoju buchnęły radosne dzwięki fortepianu. Znów ta sama melodia od
początku, tym razem grana pewną ręką, z uporządkowaną architektoniką i
opanowaną strukturą.
Ale to nadal nie był Mozart.
Middleton przestąpił próg i zobaczył luksusowy, lecz nowocześnie urządzony
apartament. Na krześle przy drzwiach siedział szczupły, brodaty mężczyzna [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl freetocraft.keep.pl
nawet Kamińska, nieważne, kto był w samochodzie. Mógł to być zupełnie
niewinny człowiek czekający na kochankę albo jakiś frajer odsypiający
wieczór z odrobiną taniej whisky. W najlepszym razie drobny problem. Ale
trzeba się było nim zająć. Nie mógł ryzykować, że ktoś go tu zobaczy.
Vukasin wyszedł z kryjówki i ruszył w kierunku samochodu. Szedł
chwiejnym krokiem, zgarbiony, udając pijaka pokonującego ostatnią trasę w
ciągu długiego wieczoru.
Kiedy Vukasin zbliżał się do wozu, sedan znów lekko się zako-łysał. Mijając
go, nie mógł zajrzeć do środka, lecz usłyszał ciche skrzypnięcie mokrej szyby,
którą kierowca odrobinę uchylił, aby przyjrzeć się przechodniowi. Postanowił
działać.
Zawrócił i powoli podszedł do samochodu, rozkładając ręce.
- Dobry wieczór szanownemu panu, czy może mnie pan poratować kilkoma
dolarami i pokazać mi najbliższy przystanek autobusowy?
- Spadaj - powiedziała Connolly, myśląc o Middletonie i rękopisie.
Vukasin przysunął się bliżej.
- Jestem zupełnie niegrozny, naprawdę.
- Zjeżdżaj stąd, ale już.
Okno otworzyło się szerzej, ukazując bladą twarz kobiety o miedzianych,
krótko obciętych włosach.
- Jestem gliną - powiedziała. - Nie przeszkadzaj.
- To może ma pani ochotę na drinka? - zapytał, sięgając do kie-szeni. - Mam tu
butelkę russkiej...
Wyciągając automat, zobaczył, jak w jej oczach coś zaczyna się krystalizować.
Wie, pomyślał z uśmiechem. Wie, że nie jestem Amerykaninem i przygodnie
spotkanym pijaczkiem.
Jej oczy otworzyły się szeroko. Wszystko zrozumiała. Wiedziała, kim był.
A gdy dostrzegła metaliczny błysk glocka wymierzonego w swoją głowę,
wiedziała, że zaraz umrze.
Tłumik pochłonął huk strzału, zmieniając go w cichy, lecz silny podmuch
gorącego powietrza na pustej ulicy.
Rozdział 15
LEE CHILD
Skorzystali z głównego wejścia do Harbor Court. Faust, idąc pierwszy,
pociągnął drzwi i przepuścił Middletona. Dobre wychowanie, etykieta i
wyrazny sygnał dla hotelowego personelu: jestem waszym gościem, a ten
człowiek jest ze mną. Dosłownie objął Middletona, jedną ręką trzymając
drzwi, a drugą zagarniając go do środka. Zwyczajna scena, powtarzana
tysiące razy przy wejściu do hotelu. Personel spojrzał, zrozumiał, odwrócił
wzrok.
Vukasin nie odwrócił wzroku. Z odległości prawie czterdziestu metrów
śledził obu mężczyzn zmierzających do windy.
Winda sunęła gładko, lecz wolno, z prędkością dopasowaną do niskiego
budynku. Faust wysiadł pierwszy, ponieważ Middleton
nie wiedział, w którą stronę skręcić. Faust rozłożył ręce pod kątem
prostym jak kierujący ruchem policjant, blokując prawą i wskazując lewą
stronę. Middleton ruszył korytarzem. Gruby dywan, cisza. Przytłumione
dzwięki fortepianu. Jasne brzmienie i szybki, lekki mechanizm. Yamaha albo
kawai, pomyślał Middleton. Nie europejski koncertowy kolos, ale japoński
gabinetowy, z krzyżowym układem strun. Delikatny bas, metaliczne wioliny.
Lewa ręka pewnie grała obbligato d-moll, a prawa bez przekonania melodię
w stylu Mozarta. Ale to nie Mozart, pomyślał Middleton. Na pewno nie
Mozart, jakiego dotąd słyszał. Grany a vista, co mogło tłumaczyć niepewność.
Może pastisz. Albo akademicka ilustracja standardowej teorii
muzykologicznej, według której Mozart stanowił łącznik między klasykami a
romantykami. Melodia zdawała się mówić:
widzicie? Zaczynamy od Bacha, a dwieście lat pózniej dochodzimy do
Beethovena.
Gdy szli, dzwięk przybierał na sile, choć nie brzmiał wyrazniej. Faust
wysforował się naprzód i przed drzwiami powtórzył scenę kierowania
ruchem, blokując ciałem korytarz i gestem zatrzymując Middletona.
Wyciągnął z kieszeni kartę magnetyczną. Zagłębiła się w szczelinie, czerwona
lampka zmieniła się w zieloną i szczęknął mechanizm zamka.
- Proszę - powiedział Faust.
Middleton nacisnął klamkę, zanim z powrotem zapaliła się czerwona lampka.
Z pokoju buchnęły radosne dzwięki fortepianu. Znów ta sama melodia od
początku, tym razem grana pewną ręką, z uporządkowaną architektoniką i
opanowaną strukturą.
Ale to nadal nie był Mozart.
Middleton przestąpił próg i zobaczył luksusowy, lecz nowocześnie urządzony
apartament. Na krześle przy drzwiach siedział szczupły, brodaty mężczyzna [ Pobierz całość w formacie PDF ]