[ Pobierz całość w formacie PDF ]
która szykowała już gorącą kolację, i zobaczyłam jeszcze nogi jakiegoś chłopaka, którego nie
widziałam w całości, bo siedział za załamaniem ściany. Poprosiłam o cukier, pani Zosia uniosła w
górę umączone ręce.
- Tam stoi torebka, może sobie pani nasypać? O, jak wyglądam! Oczywiście mogłam sobie
nasypać, weszłam do kuchni, sięgnęłam po
torbę i wtedy zobaczyłam, że to Wojtek siedzi na taborecie, trzyma w ręku głęboki talerz i zjada
zupę jarzynową, która widocznie została z obiadu. Podniósł się i patrzył na mnie wyraznie
speszony.
- Dzień dobry - powiedział, tym razem w stronę pieca.
- Dzień dobry, co ty tutaj właściwie robisz?
- Jem zupę.
- To widzę, pytam, skąd się tu wziąłeś i kto ci pozwolił zawracać głowę paniom w kuchni?
- Byłem na górze, stukałem, nikt nie odpowiadał, przyszedłem dowiedzieć się, czy ktoś nie wie,
dokąd pani poszła. Nikt nie wiedział, panie zaproponowały mi zupę.
- Tak było! - przytaknęła pani Dorotka. - Wyglądał na głodnego.
- Tak! - zgodził się Wojtek łaskawie. - Wyglądałem na głodnego.
- Skąd wiesz? Opuścił głowę.
- Zanim zajrzałem do kuchni, byłem w łazience i widziałem w lustrze. Boże, w jaką idiotyczną
rozmowę z tym chłopakiem ja się wdaję, pomyślałam, pełna ubolewania nad sobą.
- Jaką miałeś do mnie sprawę?
- Osobistą! - powiedział mój petent.
Najchętniej powiedziałabym mu, tak jak Waieria, żeby poszedł do diabła, ale zupy było już tylko
trochę na dnie talerza, a on ciągle wyglądał na głodnego. Jest coś wstrętnego w odpędzeniu
głodnego od stołu.
- Przyjdz na górę, jak zjesz.
Nachylił się nad talerzem i szybko zjadł parę łyżek zupy, talerz był już pusty. Weszliśmy po
schodach razem, wziął ode mnie cukiernicę, tak jakbym niosła cały worek cukru. Nie chciało mi się
z nim szarpać o jakąś skorupę. W pokoju, oczywiście, zaproponowałam mu herbatę, podstawowe
gesty uprzejmości, które wytrwale wpajała we mnie moja mama, owocowały.
- Bardzo chętnie! - ucieszył się. - Czy mogę w czymś pomóc?
- Usiądz i zrób coś z nogami, żebym się o nie nie potykała, będę ci bardzo wdzięczna.
Ja też przysiadłam na tapczanie i czekaliśmy w milczeniu, aż zagotuje się woda, moja mama nic nie
mówiła, że należy gościowi oddawać własną herbatę, którą się już zresztą samemu piło. W końcu
zabulgotało. Zalałam wrzątkiem włożoną do szklanki torebkę, podałam Wojtkowi i czekałam.
Trochę mnie śmieszyło, że Waieria kazała mu iść do diabła, a on przyszedł do mnie, ale co tam,
pomyślałam, przeżyję.
- Mam do pani prośbę! - wyartykułował wreszcie.
- Słucham, domyślam się przecież, że nie przyszedłeś tu na herbatę. Patrzyliśmy sobie w oczy i ze
zdumieniem spostrzegłam, że ma je dużo
mniej zaczerwienione. Chytrze przechyliłam się w jego stronę, niby żeby sięgnąć po serwetkę do
ust i wciągnęłam powietrze. Waieria mówiła, że ta cała marycha ma słodkawy zapach, którym
szybko przesiąka oddech i ubranie. Wojtek wyraznie pachniał dezodorantem. Pewnie zdrowo się
popsikał, myślałam nieufnie. Trzymałam serwetkę w ręku i nie wiedziałam, co z nią zrobić.
Zrobiłam trójkątną czapeczkę.
- Więc o co ci chodzi?
- Czy pani może mi pomóc?
- W czym? - zapytałam szorstko.
- Niech pani nie będzie dla mnie taka okrutna! - jęknął swoim dawnym głosem, którego już od
pewnego czasu nie słyszałam.
- Nie jestem dla ciebie okrutna. Nie wiem, z czym tu przyszedłeś, a ty nie możesz wykrztusić.
- Właśnie! - zgodził się. - Nie mogę.
- No, więc? Jaką masz prośbę, w czym ci mogę pomóc?
Wyjął z kieszeni spodni małą białą torebkę. Potem podniósł się i, ku mojemu bezgranicznemu
zdumieniu, szybkim ruchem ściągnął przez głowę swoją czarną, trykotową koszulkę, taką, którą
chętnie noszą fanowie rapu, czego już kiedyś mnie nauczył.
- Co ty wyprawiasz?
Stał trzymając w ręku nieszczęsną koszulkę i patrzył na mnie żałosnym wzrokiem. Powiem Ci
prawdę, chcesz? Powiem Ci prawdę: było mi go ogromnie żal.
- W tej torebce jest czerwony kordonek i igła, bo nie wiedziałem, czy pani ma...
- Mam.
- No, to kupiłem bez potrzeby! Wyhaftuje mi pani?
To jest metoda, mówiła Waleria, nie dam się na to nabrać. Miał bardzo biedne, psie oczy. Czy
potrafię być diabłem, do którego posłała go WaSeria?
- Muszę ją odzyskać - powiedział, widząc moje wahanie. - Nie wiem, jak to zrobić.
Nie umiałam go pocieszyć ani mu pomóc. Waleria była zdecydowana, a co więcej nie ufała mu.
Sądzę, że Aleksander wiele razy usiłował tak odzyskiwać swoją rodzinę, więc nie można dziwić się
Walerii. Powiedziałam to Wojtkowi. Słuchał z opuszczoną głową, przytulając do siebie raperską
koszuikęjak dziecko, które trzeba utulić.
- Proszę, niech pani wyhaftuje! - nalegał. - Przecież chyba mam prawo spróbować? Ja nie tylko
chcę odzyskać Walerię. Chciałbym i chyba potrafię to zrobić, ale przede wszystkim muszę z ty m
skończyć, póki jeszcze nie jest za pózno. Naprawdę nienawidzę marychy, proszę pani.
Koszulka była czarna, nitkę kupił czerwoną. Siedziałam z pochyloną głową i ściboliłam literki, jak
kiedyś Waleria. Patrzył na każdy mój ruch, odczytywał coraz wyrazniejszy napis, kiedy
skończyłam, rzuciłam mu koszulkę na kolana.
- Naprawdę nie mogę tego znieść! - krzyknęłam. - Wkładaj! Włożył, a potem siedzieliśmy obok
siebie na tapczanie, przytulał głowę do
mojego ramienia i płakał. Pózniej odszedł, a ja starałam się jakoś pozbierać siebie, swoje myśli i to,
co się działo tego popołudnia. Zrobiłam drugą herbatę i usiadłam przy stole, na którym leżał mój
nie ruszany od dwóch dni maszynopis. Waleria przyszła do mnie następnego dnia rano. Opalona,
rozgadana, ale też i trochę nienaturalna, chyba chciała mi pokazać, że świetnie sobie radzi i że
niczego, absolutnie niczego nie potrzeba jej do szczęścia. Widziałam jednak, że spogląda na moje
kartki równo ułożone na stoliku.
- Pójdziesz się wykąpać? - zapytała wreszcie
- Tak, nie byłam jeszcze w łazience. Pani Kazia wcześniej niż zwykle przyniosła śniadanie, nie
zdążyłam.
- Zaczekam, dobrze?
- Dobrze.
Obydwie wiedziałyśmy, że ona w ten sposób pyta, czy może zajrzeć do maszynopisu, a ja
odpowiadam, że zgadzam się na to. Zabrałam mydło, gąbkę, ręcznik i wyszłam. Byłam w łazience
trochę dłużej niż zwykle, marudziłam celowo, a kiedy wreszcie wróciłam do pokoju, Walerii w nim
nie było. Stała na tarasie, oparta o poręcz tak, że głowę trzymała na ułożonych na niej dłoniach, a z
pokoju widziałam wypiętą pupę w dżinsowych, krótkich spodenkach, opalone smukłe łydki i [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl freetocraft.keep.pl
która szykowała już gorącą kolację, i zobaczyłam jeszcze nogi jakiegoś chłopaka, którego nie
widziałam w całości, bo siedział za załamaniem ściany. Poprosiłam o cukier, pani Zosia uniosła w
górę umączone ręce.
- Tam stoi torebka, może sobie pani nasypać? O, jak wyglądam! Oczywiście mogłam sobie
nasypać, weszłam do kuchni, sięgnęłam po
torbę i wtedy zobaczyłam, że to Wojtek siedzi na taborecie, trzyma w ręku głęboki talerz i zjada
zupę jarzynową, która widocznie została z obiadu. Podniósł się i patrzył na mnie wyraznie
speszony.
- Dzień dobry - powiedział, tym razem w stronę pieca.
- Dzień dobry, co ty tutaj właściwie robisz?
- Jem zupę.
- To widzę, pytam, skąd się tu wziąłeś i kto ci pozwolił zawracać głowę paniom w kuchni?
- Byłem na górze, stukałem, nikt nie odpowiadał, przyszedłem dowiedzieć się, czy ktoś nie wie,
dokąd pani poszła. Nikt nie wiedział, panie zaproponowały mi zupę.
- Tak było! - przytaknęła pani Dorotka. - Wyglądał na głodnego.
- Tak! - zgodził się Wojtek łaskawie. - Wyglądałem na głodnego.
- Skąd wiesz? Opuścił głowę.
- Zanim zajrzałem do kuchni, byłem w łazience i widziałem w lustrze. Boże, w jaką idiotyczną
rozmowę z tym chłopakiem ja się wdaję, pomyślałam, pełna ubolewania nad sobą.
- Jaką miałeś do mnie sprawę?
- Osobistą! - powiedział mój petent.
Najchętniej powiedziałabym mu, tak jak Waieria, żeby poszedł do diabła, ale zupy było już tylko
trochę na dnie talerza, a on ciągle wyglądał na głodnego. Jest coś wstrętnego w odpędzeniu
głodnego od stołu.
- Przyjdz na górę, jak zjesz.
Nachylił się nad talerzem i szybko zjadł parę łyżek zupy, talerz był już pusty. Weszliśmy po
schodach razem, wziął ode mnie cukiernicę, tak jakbym niosła cały worek cukru. Nie chciało mi się
z nim szarpać o jakąś skorupę. W pokoju, oczywiście, zaproponowałam mu herbatę, podstawowe
gesty uprzejmości, które wytrwale wpajała we mnie moja mama, owocowały.
- Bardzo chętnie! - ucieszył się. - Czy mogę w czymś pomóc?
- Usiądz i zrób coś z nogami, żebym się o nie nie potykała, będę ci bardzo wdzięczna.
Ja też przysiadłam na tapczanie i czekaliśmy w milczeniu, aż zagotuje się woda, moja mama nic nie
mówiła, że należy gościowi oddawać własną herbatę, którą się już zresztą samemu piło. W końcu
zabulgotało. Zalałam wrzątkiem włożoną do szklanki torebkę, podałam Wojtkowi i czekałam.
Trochę mnie śmieszyło, że Waieria kazała mu iść do diabła, a on przyszedł do mnie, ale co tam,
pomyślałam, przeżyję.
- Mam do pani prośbę! - wyartykułował wreszcie.
- Słucham, domyślam się przecież, że nie przyszedłeś tu na herbatę. Patrzyliśmy sobie w oczy i ze
zdumieniem spostrzegłam, że ma je dużo
mniej zaczerwienione. Chytrze przechyliłam się w jego stronę, niby żeby sięgnąć po serwetkę do
ust i wciągnęłam powietrze. Waieria mówiła, że ta cała marycha ma słodkawy zapach, którym
szybko przesiąka oddech i ubranie. Wojtek wyraznie pachniał dezodorantem. Pewnie zdrowo się
popsikał, myślałam nieufnie. Trzymałam serwetkę w ręku i nie wiedziałam, co z nią zrobić.
Zrobiłam trójkątną czapeczkę.
- Więc o co ci chodzi?
- Czy pani może mi pomóc?
- W czym? - zapytałam szorstko.
- Niech pani nie będzie dla mnie taka okrutna! - jęknął swoim dawnym głosem, którego już od
pewnego czasu nie słyszałam.
- Nie jestem dla ciebie okrutna. Nie wiem, z czym tu przyszedłeś, a ty nie możesz wykrztusić.
- Właśnie! - zgodził się. - Nie mogę.
- No, więc? Jaką masz prośbę, w czym ci mogę pomóc?
Wyjął z kieszeni spodni małą białą torebkę. Potem podniósł się i, ku mojemu bezgranicznemu
zdumieniu, szybkim ruchem ściągnął przez głowę swoją czarną, trykotową koszulkę, taką, którą
chętnie noszą fanowie rapu, czego już kiedyś mnie nauczył.
- Co ty wyprawiasz?
Stał trzymając w ręku nieszczęsną koszulkę i patrzył na mnie żałosnym wzrokiem. Powiem Ci
prawdę, chcesz? Powiem Ci prawdę: było mi go ogromnie żal.
- W tej torebce jest czerwony kordonek i igła, bo nie wiedziałem, czy pani ma...
- Mam.
- No, to kupiłem bez potrzeby! Wyhaftuje mi pani?
To jest metoda, mówiła Waleria, nie dam się na to nabrać. Miał bardzo biedne, psie oczy. Czy
potrafię być diabłem, do którego posłała go WaSeria?
- Muszę ją odzyskać - powiedział, widząc moje wahanie. - Nie wiem, jak to zrobić.
Nie umiałam go pocieszyć ani mu pomóc. Waleria była zdecydowana, a co więcej nie ufała mu.
Sądzę, że Aleksander wiele razy usiłował tak odzyskiwać swoją rodzinę, więc nie można dziwić się
Walerii. Powiedziałam to Wojtkowi. Słuchał z opuszczoną głową, przytulając do siebie raperską
koszuikęjak dziecko, które trzeba utulić.
- Proszę, niech pani wyhaftuje! - nalegał. - Przecież chyba mam prawo spróbować? Ja nie tylko
chcę odzyskać Walerię. Chciałbym i chyba potrafię to zrobić, ale przede wszystkim muszę z ty m
skończyć, póki jeszcze nie jest za pózno. Naprawdę nienawidzę marychy, proszę pani.
Koszulka była czarna, nitkę kupił czerwoną. Siedziałam z pochyloną głową i ściboliłam literki, jak
kiedyś Waleria. Patrzył na każdy mój ruch, odczytywał coraz wyrazniejszy napis, kiedy
skończyłam, rzuciłam mu koszulkę na kolana.
- Naprawdę nie mogę tego znieść! - krzyknęłam. - Wkładaj! Włożył, a potem siedzieliśmy obok
siebie na tapczanie, przytulał głowę do
mojego ramienia i płakał. Pózniej odszedł, a ja starałam się jakoś pozbierać siebie, swoje myśli i to,
co się działo tego popołudnia. Zrobiłam drugą herbatę i usiadłam przy stole, na którym leżał mój
nie ruszany od dwóch dni maszynopis. Waleria przyszła do mnie następnego dnia rano. Opalona,
rozgadana, ale też i trochę nienaturalna, chyba chciała mi pokazać, że świetnie sobie radzi i że
niczego, absolutnie niczego nie potrzeba jej do szczęścia. Widziałam jednak, że spogląda na moje
kartki równo ułożone na stoliku.
- Pójdziesz się wykąpać? - zapytała wreszcie
- Tak, nie byłam jeszcze w łazience. Pani Kazia wcześniej niż zwykle przyniosła śniadanie, nie
zdążyłam.
- Zaczekam, dobrze?
- Dobrze.
Obydwie wiedziałyśmy, że ona w ten sposób pyta, czy może zajrzeć do maszynopisu, a ja
odpowiadam, że zgadzam się na to. Zabrałam mydło, gąbkę, ręcznik i wyszłam. Byłam w łazience
trochę dłużej niż zwykle, marudziłam celowo, a kiedy wreszcie wróciłam do pokoju, Walerii w nim
nie było. Stała na tarasie, oparta o poręcz tak, że głowę trzymała na ułożonych na niej dłoniach, a z
pokoju widziałam wypiętą pupę w dżinsowych, krótkich spodenkach, opalone smukłe łydki i [ Pobierz całość w formacie PDF ]