[ Pobierz całość w formacie PDF ]
było zacisznie i na kominku palił się ogień. Oprócz nich nie było tam nikogo. Nie rozmawiali
niewiele mieli już sobie do powiedzenia. Parkin spojrzał na zegar.
Pojadę autobusem o czwartej powiedział.
Woli pan?
Duncan czuł, że wydarzyło się coś fatalnego. Pomimo wszystko, związek Parkina z
Konstancją był konkretnym faktem. Parkin siedział przybity i wyglądał jak skazaniec. Duncan
rozumiał go i znów zbudziło się w nim współczucie. Była za dziesięć czwarta.
Coś panu zaproponuję powiedział. Jeżeli pan tu na . mnie zaczeka, odwiozę
Konstancję do Wragby i wrócę po
pana. Będziemy mogli jeszcze raz o tym porozmawiać, to znaczy co oboje zrobicie,
ewentualnie co pan zrobi. Może za moim pośrednictwem łatwiej się ze sobą dogadacie, niż
wprost. Co pan na to?
Parkin, który wyglądał zagubiony, jak bezdomny kot, spojrzał na niego podejrzliwie.
Co możemy więcej powiedzieć niż to, cośmy już sobie powiedzieli? mruknął
gniewnie.
Bóg to wie. Niech pan robi, jak pan uważa. Mogę po pana wrócić, jeśli to panu
odpowiada. Jeśli nie, musi pan szybko pędzić do autobusu.
Spojrzał na zegar. Parkin zrobił to samo. Ale nie wstał. Siedział osowiały, aż zegar
wskazał pięć po czwartej. Westchnął ciężko.
Ta powiedział. Nie mam prawa sprawiać panu tyle kłopotu. Ale co mam
zrobić? Spojrzał na Duncana zgnębiony i zakłopotany.
Nie będę panu nic doradzał zaśmiał się Duncan. Może wam obojgu byłoby
łatwiej teraz z sobą zerwać. Przyszłość na pewno będzie trudna. Sami musicie zadecydować.
Nie dostał odpowiedzi. Było już kwadrans po czwartej. Obaj spojrzeli na zegar i
wzajemnie się na tym przyłapali.
Ta, ona już jest niedaleko westchnął Parkin, a Duncan wybuchnął śmiechem.
Zupełnie jakby była żoną, której się pan boi powiedział.
Parkin wyprostował się na krześle.
Ta! odparł szorstko. Kobieta nic nie znaczy dla mężczyzny, póki nie wejdzie
mu w krew. A wtedy to gorsze od malarii, która tak dręczyła naszych chłopców pod Gallipoli.
Dostaje człowiek ataku i wszystko się w nim wywraca. Czuję ją, jak się zbliża, jakby ktoś
skradał się do mnie z nożem.
Dlaczego z nożem? zapytał Duncan.
Ech, tak to czuję. Jak gdyby ktoś miał mi wsadzić nóż w plecy, albo w kark.
Wtulił głowę w ramiona, jak gdyby chcąc uchylić się od niebezpieczeństwa czającego
się za jego plecami. Duncan roześmiał się i sięgnął po rękawiczki.
No powiedział wrócę tu najpózniej o szóstej.
Niech się pan mną nie kłopocze nalegał Parkin. Mogę pojechać autobusem...
albo pociągiem.
Woli pan? zapytał go Duncan wprost, zdecydowanym tonem.
Parkin spojrzał na niego niepewnie, jak wystraszony chłopak, upokorzony i zły,
zagubiony i nie zdolny do czynu.
Myślałem o tym, że będzie pan musiał jechać, tam i z powrotem powiedział
niepewnie.
Niech pan się o mnie nie martwi. Uniknę niedzielnego obiadu we Wragby, a to jest
coś warte. No, jadę. Będę najpózniej o szóstej.
Chwileczkę, zapomniał pan to zabrać podał mu szal Duncan miał na szyi szal
Konstancji.
Rzeczywiście! Przywiozę panu inny.
Wyszedł. Parkin usiadł, nadsłuchując odgłosu zbliżającego się pociągu.
Pociąg przyszedł niemal punktualnie. Konstancja wydawała się bardzo opanowana.
Niepokoiłam się, czy zdążysz powiedziała.
Jestem tu prawie od godziny.
No tak. Musieliśmy zaczekać w Trent.
Poszli do samochodu. Konstancja zauważyła, że Duncan ma na szyi jej szal, a teraz
zobaczyła jego szal na siedzeniu samochodu.
Dlaczego zamieniliście szale? zapytała.
Parkin nie chciał założyć twojego. Op" jak opozycja. Masz.
Zdjął szal z szyi i wręczył go jej.
Wzięła go bez słowa i wyruszyli do Wragby. Konstancja była bardzo spokojna i
zachowywała się z demonstracyjną godnością.
Powiedział mi, żeście się posprzeczali odezwał się Duncan.
Powiedział?
Słyszałem, że rozstaliście się na dobre.
Czyżby?
On tak chyba myśli.
Hm.
Rozmowa utknęła w miejscu.
Myślę, że dobrze się stało powiedział Duncan. Pochodzenie bardzo was różni.
Ale to miły człowiek, tylko zbyt łasy na kobiety i muszę przyznać trochę za bardzo
nieokrzesany. I to po Cliffordzie, który jest w każdym calu dżentelmenem. Nawet w tej
połówce małego palca, którą mu odstrzelili na wojnie. Z pewnością musi gdzieś, spoczywać
jako kruszynka dżentelmeńskiego ciała. Ale gdzie by nie była, na pewno trzyma się
oddzielnie i nie miesza się z gminem, w postaci gliny.
Tak uważasz?
Właśnie tak. Samochód pędził szybko.
Pora niedzielnej popołudniowej herbaty zaczął znowu Duncan. Zawsze
przypomina mi się nasz parafialny kościółek w Szkocji. Prawdziwy Szkot wierzy tylko w trzy
rzeczy: w Boga, pieniądze i kobiety. Ale można wierzyć tylko w jedną rzecz na raz ... albo w
nic. Kon?
Słucham.
Jesteś pół-Angielką. W co t y wierzysz? W siebie?
Możliwe.
Ta. Może tak być, jak mówi Op.
Ale Konstancja nie dawała się wciągnąć w rozmowę.
Czy wie pani, lady Chatterley, co obiecałem zrobić?
Skąd mogę wiedzieć.
Obiecałem Opowi, że wrócę do niego, kiedy cię odwiozę do domu, przekażę mu
twoje ostatnie słowo i odwiozę do Sheffield.
Czuł, że wzbiera w niej złość.
Więc będziesz musiał sam wymyślić odparła.
Co wymyślić?
Ostatnie słowo.
Och, to mi nie sprawi najmniejszej trudności. Wyłączył bieg, wjechali bowiem na
szczyt wzgórza Tevers-
hall.
Syn szkockiego pastora na pewno potrafi wymyślić ostatnie słowo takiej kobiety, jak
ty powiedział. Samochód gładko toczył się w dół, długą ulicą osiedla, i już po krótkiej
chwili Duncan dawał klaksonem sygnały przed bramą Wragby. Przecięli gęsty zagajnik,
okalający park, i podjechali pod dom. Konstancja wysiadła. Wejdziesz? zapytała.
Przecież mówiłem ci, że natychmiast wracam do Uthwaite.
Chyba przedtem wypijesz herbatę?
Przecież mówiłem ci, że czekaliśmy godzinę w Uthwaite i piliśmy herbatę Pod
Słońcem".
Ale co mu powiesz?
Przecież mówiłem ci, że coś wymyślę. Jestem i m p r o -visatore i potrafię to zrobić
w ostatniej chwili. A r i v e -d e r c i! Nie wrócę na obiad, niech dla mnie nie nakrywają.
Uśmiechnął się, ukłonił, ruszył z miejsca i szybko nabrał rozpędu na owalnym
podjezdzie, przed frontem starego domu. Był rozdrażniony. Konstancja odgadła to po
szybkości, z jaką odjechał. Trudno! Ona też była zła.
Duncan bardzo szybko zajechał do Uthwaite. Parkina nie było w hotelu. Ale w chwilę
pózniej zobaczył go na ulicy, idącego powolnym krokiem. Ujrzawszy Duncana, podbiegł do
samochodu, trochę zdziwiony.
Szybko pan obrócił powiedział.
Tak. Niech pan wsiada.
W chwilę pózniej pędzili już drogą do Sheffield. %7ładen z nich nie odzywał się ani
słowem. Duncan był zbyt pochłonięty prowadzeniem samochodu. Mile umykały
niepostrzeżenie. Mimo to, zanim dojechali do miasta, wszędzie paliły się światła. Zrobiło się
ciemno.
Niech pan zje ze mną obiad powiedział Duncan.
Nie, dziękuję. Pójdę do domu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
zanotowane.pl doc.pisz.pl pdf.pisz.pl freetocraft.keep.pl
było zacisznie i na kominku palił się ogień. Oprócz nich nie było tam nikogo. Nie rozmawiali
niewiele mieli już sobie do powiedzenia. Parkin spojrzał na zegar.
Pojadę autobusem o czwartej powiedział.
Woli pan?
Duncan czuł, że wydarzyło się coś fatalnego. Pomimo wszystko, związek Parkina z
Konstancją był konkretnym faktem. Parkin siedział przybity i wyglądał jak skazaniec. Duncan
rozumiał go i znów zbudziło się w nim współczucie. Była za dziesięć czwarta.
Coś panu zaproponuję powiedział. Jeżeli pan tu na . mnie zaczeka, odwiozę
Konstancję do Wragby i wrócę po
pana. Będziemy mogli jeszcze raz o tym porozmawiać, to znaczy co oboje zrobicie,
ewentualnie co pan zrobi. Może za moim pośrednictwem łatwiej się ze sobą dogadacie, niż
wprost. Co pan na to?
Parkin, który wyglądał zagubiony, jak bezdomny kot, spojrzał na niego podejrzliwie.
Co możemy więcej powiedzieć niż to, cośmy już sobie powiedzieli? mruknął
gniewnie.
Bóg to wie. Niech pan robi, jak pan uważa. Mogę po pana wrócić, jeśli to panu
odpowiada. Jeśli nie, musi pan szybko pędzić do autobusu.
Spojrzał na zegar. Parkin zrobił to samo. Ale nie wstał. Siedział osowiały, aż zegar
wskazał pięć po czwartej. Westchnął ciężko.
Ta powiedział. Nie mam prawa sprawiać panu tyle kłopotu. Ale co mam
zrobić? Spojrzał na Duncana zgnębiony i zakłopotany.
Nie będę panu nic doradzał zaśmiał się Duncan. Może wam obojgu byłoby
łatwiej teraz z sobą zerwać. Przyszłość na pewno będzie trudna. Sami musicie zadecydować.
Nie dostał odpowiedzi. Było już kwadrans po czwartej. Obaj spojrzeli na zegar i
wzajemnie się na tym przyłapali.
Ta, ona już jest niedaleko westchnął Parkin, a Duncan wybuchnął śmiechem.
Zupełnie jakby była żoną, której się pan boi powiedział.
Parkin wyprostował się na krześle.
Ta! odparł szorstko. Kobieta nic nie znaczy dla mężczyzny, póki nie wejdzie
mu w krew. A wtedy to gorsze od malarii, która tak dręczyła naszych chłopców pod Gallipoli.
Dostaje człowiek ataku i wszystko się w nim wywraca. Czuję ją, jak się zbliża, jakby ktoś
skradał się do mnie z nożem.
Dlaczego z nożem? zapytał Duncan.
Ech, tak to czuję. Jak gdyby ktoś miał mi wsadzić nóż w plecy, albo w kark.
Wtulił głowę w ramiona, jak gdyby chcąc uchylić się od niebezpieczeństwa czającego
się za jego plecami. Duncan roześmiał się i sięgnął po rękawiczki.
No powiedział wrócę tu najpózniej o szóstej.
Niech się pan mną nie kłopocze nalegał Parkin. Mogę pojechać autobusem...
albo pociągiem.
Woli pan? zapytał go Duncan wprost, zdecydowanym tonem.
Parkin spojrzał na niego niepewnie, jak wystraszony chłopak, upokorzony i zły,
zagubiony i nie zdolny do czynu.
Myślałem o tym, że będzie pan musiał jechać, tam i z powrotem powiedział
niepewnie.
Niech pan się o mnie nie martwi. Uniknę niedzielnego obiadu we Wragby, a to jest
coś warte. No, jadę. Będę najpózniej o szóstej.
Chwileczkę, zapomniał pan to zabrać podał mu szal Duncan miał na szyi szal
Konstancji.
Rzeczywiście! Przywiozę panu inny.
Wyszedł. Parkin usiadł, nadsłuchując odgłosu zbliżającego się pociągu.
Pociąg przyszedł niemal punktualnie. Konstancja wydawała się bardzo opanowana.
Niepokoiłam się, czy zdążysz powiedziała.
Jestem tu prawie od godziny.
No tak. Musieliśmy zaczekać w Trent.
Poszli do samochodu. Konstancja zauważyła, że Duncan ma na szyi jej szal, a teraz
zobaczyła jego szal na siedzeniu samochodu.
Dlaczego zamieniliście szale? zapytała.
Parkin nie chciał założyć twojego. Op" jak opozycja. Masz.
Zdjął szal z szyi i wręczył go jej.
Wzięła go bez słowa i wyruszyli do Wragby. Konstancja była bardzo spokojna i
zachowywała się z demonstracyjną godnością.
Powiedział mi, żeście się posprzeczali odezwał się Duncan.
Powiedział?
Słyszałem, że rozstaliście się na dobre.
Czyżby?
On tak chyba myśli.
Hm.
Rozmowa utknęła w miejscu.
Myślę, że dobrze się stało powiedział Duncan. Pochodzenie bardzo was różni.
Ale to miły człowiek, tylko zbyt łasy na kobiety i muszę przyznać trochę za bardzo
nieokrzesany. I to po Cliffordzie, który jest w każdym calu dżentelmenem. Nawet w tej
połówce małego palca, którą mu odstrzelili na wojnie. Z pewnością musi gdzieś, spoczywać
jako kruszynka dżentelmeńskiego ciała. Ale gdzie by nie była, na pewno trzyma się
oddzielnie i nie miesza się z gminem, w postaci gliny.
Tak uważasz?
Właśnie tak. Samochód pędził szybko.
Pora niedzielnej popołudniowej herbaty zaczął znowu Duncan. Zawsze
przypomina mi się nasz parafialny kościółek w Szkocji. Prawdziwy Szkot wierzy tylko w trzy
rzeczy: w Boga, pieniądze i kobiety. Ale można wierzyć tylko w jedną rzecz na raz ... albo w
nic. Kon?
Słucham.
Jesteś pół-Angielką. W co t y wierzysz? W siebie?
Możliwe.
Ta. Może tak być, jak mówi Op.
Ale Konstancja nie dawała się wciągnąć w rozmowę.
Czy wie pani, lady Chatterley, co obiecałem zrobić?
Skąd mogę wiedzieć.
Obiecałem Opowi, że wrócę do niego, kiedy cię odwiozę do domu, przekażę mu
twoje ostatnie słowo i odwiozę do Sheffield.
Czuł, że wzbiera w niej złość.
Więc będziesz musiał sam wymyślić odparła.
Co wymyślić?
Ostatnie słowo.
Och, to mi nie sprawi najmniejszej trudności. Wyłączył bieg, wjechali bowiem na
szczyt wzgórza Tevers-
hall.
Syn szkockiego pastora na pewno potrafi wymyślić ostatnie słowo takiej kobiety, jak
ty powiedział. Samochód gładko toczył się w dół, długą ulicą osiedla, i już po krótkiej
chwili Duncan dawał klaksonem sygnały przed bramą Wragby. Przecięli gęsty zagajnik,
okalający park, i podjechali pod dom. Konstancja wysiadła. Wejdziesz? zapytała.
Przecież mówiłem ci, że natychmiast wracam do Uthwaite.
Chyba przedtem wypijesz herbatę?
Przecież mówiłem ci, że czekaliśmy godzinę w Uthwaite i piliśmy herbatę Pod
Słońcem".
Ale co mu powiesz?
Przecież mówiłem ci, że coś wymyślę. Jestem i m p r o -visatore i potrafię to zrobić
w ostatniej chwili. A r i v e -d e r c i! Nie wrócę na obiad, niech dla mnie nie nakrywają.
Uśmiechnął się, ukłonił, ruszył z miejsca i szybko nabrał rozpędu na owalnym
podjezdzie, przed frontem starego domu. Był rozdrażniony. Konstancja odgadła to po
szybkości, z jaką odjechał. Trudno! Ona też była zła.
Duncan bardzo szybko zajechał do Uthwaite. Parkina nie było w hotelu. Ale w chwilę
pózniej zobaczył go na ulicy, idącego powolnym krokiem. Ujrzawszy Duncana, podbiegł do
samochodu, trochę zdziwiony.
Szybko pan obrócił powiedział.
Tak. Niech pan wsiada.
W chwilę pózniej pędzili już drogą do Sheffield. %7ładen z nich nie odzywał się ani
słowem. Duncan był zbyt pochłonięty prowadzeniem samochodu. Mile umykały
niepostrzeżenie. Mimo to, zanim dojechali do miasta, wszędzie paliły się światła. Zrobiło się
ciemno.
Niech pan zje ze mną obiad powiedział Duncan.
Nie, dziękuję. Pójdę do domu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]