[ Pobierz całość w formacie PDF ]

- Dziękuję panu, panie Montgomery. Czy mogę prosić o czas do
namysłu? Dam odpowiedz' jutro.
- Co? Nie zrozumiałaś, co ci zaproponowałem? - Montgomery
nie był w stanie ukryć wzburzenia.
- Oczywiście, że zrozumiałam. Jeszcze raz dziękuję. Dam panu
odpowiedz jutro. - PopatrzyÅ‚a na Dusty'ego. - ZechciaÅ‚byÅ› odpro­
wadzić mnie do mojego biura, Williamie?
- Idz, porozmawiaj z niÄ…, mój chÅ‚opcze - burknÄ…Å‚ Josiah Mont­
gomery.
WESOAYCH ZWIT
145
- Wszystko zaÅ‚atwione, Josiahu. CieszÄ™ siÄ™, że ciÄ™ poznaÅ‚em. - Ser­
decznie uścisnęli sobie dłonie. Deb cierpliwie czekała w drzwiach.
Szła przodem, szybkim krokiem. Minęli zdumioną Annalise
i kiedy weszli do gabinetu, Deb dokładnie zamknęła za nimi drzwi.
- Zechcesz wyjaśnić mi to wszystko? - spytała, opierając się
o masywne drzwi. Bała się, że nogi nie doniosą jej do fotela.
- Co konkretnie?
- Wszystko. Od kiedy przyjaznisz siÄ™ z Josiahem?
- To są męskie sprawy, słodziutka. Gdy opowiedziałem mu
o moim bracie i przeprosiłem go gorąco za jego zachowanie, Josiah
stał się bardzo łaskawy. No cóż, może troszkę przesadziłem, ale
dzięki temu zrobił się miękki jak wosk.
- O twoim bracie? O jakim bracie?!
- O moim blizniaku, Dustym.
- Dusty, ty nie...
- Jeśli sądzisz, że ubrałem się tak tylko po to, żeby pogadać z tym
facetem, to jesteś w błędzie. Musiałem radykalnie zmienić wygląd i
zachowanie. DziÄ™ki temu twój szef bez mrugniÄ™cia okiem kupiÅ‚ histo­
ryjkę o obłąkanym Dustym, który od czasu do czasu wymyka się
z domu, obraża ludzi i oskarża ich o nieprawdopodobne rzeczy.
Deb, wbrew własnej woli, zaczęła dusić się ze śmiechu.
- Chciałabym zobaczyć minę pana Montgomery'ego. Nie mogę
uwierzyć, że to zrobiłeś. I że Montgomery ci uwierzył.
- Hej, spójrz na mnie tylko. Chyba wyglądam na godnego
zaufania i bogatego biznesmena?
- Masz racjÄ™. Ale nie rozumiem, o co chodzi z tym klubem
piłkarskim, o którym wspomniał Josiah.
- Właściciel klubu jest przyjacielem mojego ojca. Dobrym
przyjacielem. Poprosiłem go o przysługę, poczyniłem kilka obietnic
i zgodziÅ‚em siÄ™ przez resztÄ™ życia zaopatrywać jego klub w woÅ‚o­
winę. Masz pojęcie, ile steków potrafią zjeść sportowcy?!
Zdezorientowana Deb kręciła głową. Nie była w stanie zebrać
146 WESOAYCH ZWIT
myśli. Dusty stał zbyt blisko niej. Ilekroć był przy niej, zawsze
zakłócał jej procesy myślowe. Zapragnęła przytulić się do niego,
choć przez chwilę poczuć, że nie jest samotna. Lecz powstrzymała
się. Nie mogła po raz drugi popełnić tego samego błędu.
- Chciałem naprawić zło, które wyrządziłem, słodziutka. Tylko
taki sposób przyszedł mi do głowy.
Odepchnęła jego ręce i podeszła do biurka.
- Nie wydaje mi się, żebym zgodziła się przyjąć propozycję
Josiaha. Ten awans nie jest skutkiem mojej pracy, lecz przekupstwa.
Nie chcÄ™ takiego awansu.
- Czy masz kwalifikacje do objęcia tego stanowiska?
- Tak mi siÄ™ zdaje.
- Większe niż Phil?
- Absolutnie!
- JeÅ›li wiÄ™c zamierzasz grać z dużymi chÅ‚opakami, musisz na­
uczyć się grać twardo. Należy ci się ten awans, więc nie miej
żadnych obiekcji. Znów jesteś w grze.
- Czyżby?
- PosÅ‚uchaj mnie, Deb. StraciÅ‚em panowanie nad sobÄ… i zrobi­
łem coś, czego będę żałował przez całe życie. Zraniłem ciebie.
Skrzywdziłem cię, ale teraz, mam nadzieję, znów wszystko będzie
dobrze. Przecież nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
ZrozumiaÅ‚em bowiem, jak wiele dla mnie znaczysz. Kiedy krzycza­
łaś na mnie w stajni, miałem wrażenie, że jakaś część mnie umarła.
Dzięki tobie i Ivy zrozumiałem wiele spraw. Po pierwsze, że ty
jesteś Deb Harrington. Deb, nie Marjory. Widziałem między wami
szereg podobieństw. Okazało się, że są one bardzo powierzchowne.
Gdybyś tylko mogła wybaczyć mi, że cię skrzywdziłem, musiałbym
nauczyć się żyć przy tobie, prawda? Ale myślę, że jesteś dość
wielkoduszna, by dać mi jeszcze jedną szansę.
Nagle rozległo się energiczne stukanie i drzwi otworzyły się
gwałtownie. Do gabinetu zajrzała Annalise.
i
WESOAYCH ZWIT 147
- Wszystko w porządku? - spytała, spoglądając podejrzliwie
na Dusty'ego.
- Tak, wszystko w porządku. Ale dziękuję ci za troskę. - Deb
uśmiechnęła się do sekretarki. - On właśnie wychodzi.
Dusty zawahał się przez moment. Potem skinął głową.
- Będziemy w kontakcie - rzucił.
- Dobrze się czujesz? - spytała Annalise, kiedy Dusty zniknął
za drzwiami.
- Tak. MyÅ›lÄ™, że tak. - PomaÅ‚u obeszÅ‚a biurko i usiadÅ‚a. - DziÄ™­
kuję, że pytasz. - Wbiła w ścianę nie widzące spojrzenie. Tyle
spraw musiała przemyśleć, tyle podjąć decyzji.
Nagle wstała, chwyciła torebkę i uśmiechnęła się do Annalise.
- Biorę sobie wolne na resztę dnia - powiedziała. - Pilnuj interesu.
- Deb? Czy ty nie jesteÅ› chora?
- Nie. Po prostu potrzebujÄ™ kilku godzin dla siebie. Do zoba­
czenia jutro rano.
Po raz pierwszy, odkąd zaczęła pracować, Deb wyszła z banku
na wiele godzin przed końcem pracy. Słońce grzało mocno, gdy
wolno szła chodnikiem. Była piękna, niemal wiosenna pogoda.
Nie miała dzisiaj nic więcej do zrobienia. Prócz zdecydowania
o swojej przyszłości.
ROZDZIAA JEDENASTY
Kiedy Deb dotarła do domu, czuła przyjemne zmęczenie. Długo
spacerowała Potem posiedziała trochę na ławce w parku. Lata całe
minęły, odkąd mogła, tak po prostu, spędzić popołudnie w parku.
Bardzo jej się to spodobało. Zdjęła pantofle i ruszyła do łazienki, gdy [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl