[ Pobierz całość w formacie PDF ]

musiało to być coś niezwykłego.
- Jeszcze nigdy... nie widziałem czegoś podobnego - powiedział ktoś do mikrofonu. -
Wygląda na jakieś wielkie rośliny, co najmniej na dziesięć metrów wysokie... ale one się
poruszają! Te gałęzie, czułki czy co takiego, wciąż kierują się w naszą stronę i czuję się jakiś
zamroczony.
- Trzaśnij w jedną z nich, zobaczymy, co się stanie - poradził Kerk.
Padł strzał i w tej samej chwili zintensyfikowana fala nienawiści przetoczyła się przez ludzi
rzucając ich o ziemię. Tarzali się z bólu, zamroczeni i niezdolni do myślenia ani walki z
podziemnymi stworami, które ponowiły atak.
Wysoko w górze, na statku, Jason razem z innymi odczuł ten wstrząs i dziwił się, jak tamci
w dole mogli to przeżyć. Kerk walił pięścią w ramę ekranu i krzyczał do nie słyszących go
ludzi w dole:
- Wycofać się! Wracać!...
Było za pózno. Ludzie ledwie się ruszali, kiedy zwycięskie zwierzęta okryły ich chmarą,
szarpiąc pazurami miejsca na złączeniach zbroi. Tylko jeden zdołał wstać i oganiał się przed
stworami gołymi rękami. Zrobił kilka chwiejnych kroków i pochylił się nad skłębioną masą w
dole. Potężnym szarpnięciem ramion wyciągnął z kłębowiska drugiego człowieka. Ten był
martwy, ale do ramion miał wciąż przytroczony plecak. Skrwawione palce zaczęły gmerać
przy plecaku, a potem obaj ludzie znikli pod falę śmierci.
- To była bomba! - krzyknął Kerk do Mety. - Jeżeli on nie zmienił ustawienia zapłonu, jest
nadal nastawiona na dziesięciosekundowe opóznienie. Uciekajmy!
Ledwie Jason zdążył paść na fotel, a już rakiety startowe zostały odpalone. Przyśpieszenie
wcisnęło go w fotel i ciągle rosło. Zrobiło mu się czarno przed oczyma, ale nie stracił
świadomości. Przerazliwe wycie powietrza nagle ustało - wyszli z atmosfery.
W momencie gdy Meta wyłączyła napęd, ekrany błysnęły oślepiającym światłem i
natychmiast poczerniały. To spaliły się umieszczone na kadłubie obiektywy. Meta włączyła
odpowiednie filtry, a potem nacisnęła guzik, który spowodował wymianę obiektywów na
nowe.
Daleko w dole, we wrzącym morzu, rosnący grzyb płomieni wypełnił miejsce, gdzie jeszcze
przed paroma sekundami była wyspa. Patrzyli na to wszyscy troje, milczący i nieporuszeni.
Kerk ocknął się pierwszy.
- Lecimy do domu, Meto, i połącz mnie z Ośrodkiem Dowodzenia. Dwudziestu pięciu ludzi
oddało życie, ale spełnili swoje zadanie. Wykończyli te bestie... czymkolwiek były... i
położyli kres wojnie. Trudno znalezć lepszą śmierć.
Meta ustaliła orbitę, następnie wezwała Ośrodek Dowodzenia. - Mam trudności z
połączeniem - powiedziała - uzyskałam sygnał od robota, że mogę lądować, ale nikt się nie
zgłasza na moje wezwanie.
Na pustym ekranie nagle pojawił się człowiek. Twarz miał zroszoną potem, oczy udręczone.
- Kerk, to ty? - spytał. - Natychmiast wracajcie. Potrzebna nam siła ogniowa statku na
obwodzie. Przed chwilą nastąpił generalny atak ze wszystkich stron, jakiego nigdy jeszcze nie
widziałem, jakby się przeciw nam sprzęgły wszystkie moce!
- Co ty mówisz? - wyjąkał Kerk niedowierzająco. - Wojna się skończyła. Wysadziliśmy ich
w powietrze, zniszczyliśmy całkowicie ich kwaterę główną.
- Mamy tu taką wojnę, jakiej nigdy jeszcze nie było - odparł rozmówca Kerka. - Nie wiem,
co tam zrobiliście, ale to rozpętało tutaj całe piekło. A teraz przestań gadać i natychmiast
przyprowadz tu statek!
Kerk obrócił się wolno do Jasona z twarzą ściągniętą w wyraz nieokiełznanej zwierzęcej
dzikości.
- To ty! Ty to zrobiłeś! Powinienem był cię zabić, gdy tylko cię ujrzałem. Chciałem to
zrobić, a teraz wiem, że miałem słuszność. Odkąd przybyłeś, jesteś jak zaraza siejąca
wszędzie śmierć. Wiedziałem, że nie miałeś racji, ale dałem się zwieść twojemu
przewrotnemu językowi. I spójrz, co się stało. Najpierw zabiłeś Welfa. Potem zamordowałeś
tych ludzi w jaskini. Teraz ten atak na obwód... wszyscy, którzy zginą, zginą przez ciebie!
Zbliżał się powoli do Jasona, krok za krokiem, z twarzą wykrzywioną nienawiścią. Jason
wciąż się cofał, lecz w końcu dotknął palcami szafki z mapami i dalej już nie mógł się
posuwać. Kerk wyciągnął rękę i smagnął go po twarzy - nie był to cios, jaki zadaje się w
walce, lecz uderzenie otwartą dłonią. f chociaż Jason ugiął się, aby je osłabić, było tak silne,
że runął na podłogę. Rękę miał przy szafce z mapami, palce na zapieczętowanych rurach z
perforowanymi matrycami kursów międzyorbitalnych.
Jason chwycił jedną z ciężkich rur obiema rękami, wyciągnął i cisnął z całych sił w twarz
Kerka. Rura przecięła skórę na czole i kości policzkowej olbrzymiego mężczyzny i twarz
zalała się krwią. Ale nie powstrzymało go to ani na chwilę. W jego uśmiechu nie było ani
krzty litości, gdy schylił się i dzwignął Jasona na nogi. - Broń się -- powiedział - tym większą
będę miał przyjemność, gdy cię zabiję. - Uniósł granitową pięść, która zdolna była roztrzaskać
Jasonowi głowę.
- Proszę - Jason przestał się szarpać - zabij mnie. Możesz to zrobić z łatwością. Tylko nie
nazywaj tego sprawiedliwym czynem. Welf zginął, aby mnie ocalić. Ale ci ludzie na wyspie
zginęli przez twoją głupotę. Ja chciałem pokoju, a ty wojny. Teraz ją masz. Zabij mnie, aby
uciszyć swoje sumienie, bo prawda jest dla ciebie czymś, czemu nie potrafisz stawić czoła. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl