[ Pobierz całość w formacie PDF ]

całą magią, którą się posługiwałem ostatnio, spacerowaniem po mieście, siniakami i ciosami,
które zarobiłem, brakiem snu. Było ciemno. Wszystko było ciemne.
Wydaje mi się, że usnąłem. Po wszystkim, co się wydarzyło, potrzebowałem snu. Nie
pamiętam nic więcej, aż do chwili gdy słońce zaświeciło mi w oczy. Zamrugałem i z
zamkniętymi oczami zasłoniłem się dłonią przed światłem. Poranek to nie jest moja ulubiona
pora. Słońce stało nad dachami budynków po drugiej stronie ulicy, rzucając radosny,
wiosenny blask, który przenikał przez zasłony w oknach Lindy, przez moje powieki, prosto
do mózgu. Zaburczałem coś i odwróciłem się na drugi bok, twarzą do chłodnego mroku pod
łóżkiem Lindy, plecami do ciepłych promieni.
Zamiast ponownie zapaść w sen, poczułem do siebie niesmak.
- Co ty, u diabła, wyprawiasz, Harry? - spytałem na głos.
- Leżę i czekam, aż umrę - odpowiedziałem sam sobie z rozdrażnieniem.
- Jeszcze czego - powiedziała mądrzejsza część mnie. - Wstawaj z podłogi i bierz się
do roboty.
- Nie chcę. Jestem zmęczony. Odejdz.
- Masz dość siły na to, żeby gadać do siebie, więc równie dobrze możesz się wysilić
i wyciągnąć swój tyłek z kłopotów. Otwieraj oczy! - rozkazałem sobie.
Schowałem głowę w ramionach, nie chcąc usłuchać, ale wbrew sobie otworzyłem
oczy. Zwiatło słoneczne sprawiło, że mieszkanie Lindy wyglądało prawie sympatycznie, jak
pokryte złotą patyną - wciąż puste, co do tego nie było wątpliwości, ale ogrzane ciepłem kilku
dobrych wspomnień. Pod łóżkiem dostrzegłem kronikę ze szkoły średniej z kilkoma
zdjęciami służącymi jako zakładki. Była tam również oprawiona w ramki fotografia, na której
o wiele młodsza Linda Randall uśmiechała się promiennie, bez tego wyrazu znużenia, jaki
widziałem na jej twarzy. Ubrana w togę absolwentki stała pomiędzy parą miło wyglądających
ludzi dobrze po pięćdziesiątce, jak się domyśliłem, rodziców. Wyglądała na szczęśliwą.
Wreszcie, na krawędzi zabłąkanej plamy światła rzucanej przez promień, który
właśnie zanikał, bo słońce wznosiło się coraz wyżej, dojrzałem mały czerwony plastikowy
pojemnik z szarą przykrywką. Moje wybawienie.
Drżąc, wyciągnąłem go spod łóżka i potrząsnąłem nim. Zagrzechotał, więc w środku
znajdowała się rolka filmu. Otworzyłem pojemnik i wytrząsnąłem zawartość na dłoń.
Z kasety wystawała plastikowa końcówka. Film był zrobiony, ale nie wywołany. Schowałem
kasetę do pojemnika i sięgnąłem do kieszeni prochowca. Wyjąłem drugi pojemnik, który
znalazłem przy domu Victora Sellsa nad jeziorem. Były takie same.
Mój umysł zaczął pracować na najwyższych obrotach, chwytając się tego nowego
tropu. To otwierało przede mną ogrom nowych możliwości, wśród których mogła się
znajdować moja szansa na wyjście cało z tej sytuacji, na złapanie mordercy, na ocalenie tego,
co jak sądziłem, już przepadło.
Jednak obraz wciąż nie był jasny. Nie byłem pewien, o co właściwie chodzi, ale
przynajmniej widziałem teraz związek pomiędzy toczącym się śledztwem w sprawie
morderstw a odwołaniem przez Monikę Sells dochodzenia w sprawie zniknięcia jej męża
Victora. Musiałem pójść tym śladem, a nie miałem wcale dużo czasu. Musiałem podnieść się,
stanąć na nogi i ruszać natychmiast. Dobry mag nie daje się zdołować.
Wstałem, chwyciłem kij i różdżkę i skierowałem się ku drzwiom. Dać się przyłapać na
wdarciu się na miejsce zbrodni było ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowałem. Mogli mnie
aresztować, a wtedy na pewno zginę, zanim uda mi się wyjść za kaucją. Mój umysł parł do
przodu, obmyślając następne posunięcie, znalezienie fotografa, który był w domu Victora na
plaży, wywołanie tych zdjęć i przekonanie się, czy ukazują coś, co było warte śmierci Lindy
Randall.
W tym momencie usłyszałem jakiś dzwięk. Cichy chrobot. Ktoś przekręcił klucz
w zamku u drzwi wejściowych i otworzył je na oścież.
ROZDZIAA 19
Nie było czasu, żeby schować się pod łóżko albo do łazienki, ale też nie chciałem na
wszelki wypadek ograniczać sobie możliwości ruchu. Skoczyłem w przód i stanąłem za
otwierającymi się drzwiami. Znieruchomiałem tam.
Do mieszkania wszedł mężczyzna - szczupły, niewysoki, wyglądający na
udręczonego. Włosy w nijakim odcieniu brązu miał ściągnięte w kucyk. Ubrany był w ciemne
bawełniane spodnie i ciemną marynarkę, z boku niósł torbę na pasku. Przymknął drzwi
i rozejrzał się z niepokojem. Jednak, jak większość osób, które nie potrafią myśleć jasno,
kiedy są zdenerwowane, dostrzegał mniej, niż powinien i choć omiótł wzrokiem miejsce,
gdzie stałem, tak że mógł mnie widzieć kątem oka, nie zauważył mnie. Był przystojny,
z silnie zarysowaną linią szczęki i kości policzkowych. Przeszedł przez pokój i stanął jak
wryty na widok plam krwi na łóżku. Widziałem, jak zaciska dłonie w pięści. Wydał z siebie
dziwny, krótki dzwięk, jakby krakał i rzucił się w przód, na podłogę koło łóżka, pod którym
zaczął macać rękami. Po chwili jego ruchy stały się bardziej chaotyczne i dobiegło mnie
głośne przekleństwo.
Pomacałem palcami gładką powierzchnię pojemnika z filmem w kieszeni. A zatem,
tajemniczy fotograf czający się pod oknami domu Victora Sellsa szukał tutaj swojego filmu.
Poczułem dziwną satysfakcję, zabarwioną odcieniem pychy, zupełnie jak wtedy, kiedy uda mi
się skończyć wyjątkowo trudną układankę.
Bezszelestnie odstawiłem kij i różdżkę w kąt za drzwiami i wyciągnąłem na wierzch
swoją oficjalną plakietkę konsultanta policyjnego ze zdjęciem. Była dobrze widoczna na
czarnym drelichu prochowca. Owinąłem się szczelnie płaszczem, by ukryć stary podkoszulek,
mając nadzieję, że facet jest zbyt roztrzęsiony i zdenerwowany, by dostrzec, że pod
prochowcem mam kalesony i kowbojskie buty.
Trzymając ręce w kieszeniach, szturchnąłem drzwi butem, żeby się domknęły,
i odezwałem się:
- No tak. Powrót na miejsce zbrodni. Wiedziałem, że jeśli poczekam, to cię złapię.
W innych okolicznościach wybuchnąłbym śmiechem, widząc jego reakcję. Szarpnął
się, uderzył głową o spód łóżka, zaskowytał, wypełznął tyłem, odwrócił się, żeby na mnie
spojrzeć i z przerażenia przeskoczył na drugą stronę łóżka. Musiałem zrewidować moją
opinię na temat jego wyglądu: usta miał za wąskie, a oczy małe i zbyt blisko osadzone, co
nadawało mu drapieżny wygląd bacznej fretki.
Zmrużyłem oczy i wolnymi krokami zacząłem iść w jego kierunku.
- Po prostu nie mogłeś się powstrzymać, co?
Nie! - wykrzyknął. - O Boże! Pan nie rozumie. Jestem fotografem. Widzi pan? -
Pogrzebał w torbie przy boku i wyciągnął z niej aparat. - Robię zdjęcia. Do gazet. Dlatego tu
jestem. Chciałem się rozejrzeć.
- Oszczędz sobie. Obydwaj wiemy, że nie jesteś tu, żeby robić zdjęcia. Szukasz tego -
powiedziałem, wyciągając z kieszeni pojemnik z filmem. Uniosłem go w górę.
Przestał paplać i zamarł, gapiąc się na mnie. Potem na pojemnik. Oblizał wargi,
próbując coś powiedzieć.
- Jak się nazywasz? - spytałem, nie porzucając szorstkiego, władczego tonu. Starałem
się wyobrazić sobie, jak brzmiałby głos Murphy, gdybym był z nią teraz na posterunku
w śródmieściu i czekał na jej pytania.
- Wise. Donny Wise. - Przełknął ślinę, wpatrując się we mnie. - Czy będę miał
kłopoty?
Przymrużyłem oczy i odpowiedziałem szyderczo:
- To się jeszcze okaże. Masz jakiś dokument?
- Oczywiście. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl