[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nak, że planowałaś za tydzień wybrać się w góry.
 Do tego czasu możemy już nie mieć Jane. W przeciwnym razie prawdopodobnie będzie-
my mogli zabrać ją z sobą.
 Kiedy musimy stawić się w sądzie?
 Nie wiem. Chyba w poniedziałek lub wtorek.
 Będę robił dobre wrażenie.
 Wyszorujesz siÄ™ za uszami?
 Dobra. I włożę buty.
Szczerząc zęby, Carol poradziła mu:
 Nie dłub w nosie w obecności sędziego.
 Jeśli on nie zacznie dłubać pierwszy.
 Kocham ciÄ™, doktorze Tracy.
 Kocham ciÄ™, doktor Tracy.
Kiedy odłożyła słuchawkę, czuła się cudownie. Nawet jaskrawy wystrój poczekalni nie dzia-
łał jej na nerwy.
Tej nocy w domu Tracych nie słychać było walenia; nie grasował poltergeist, przed którym
przestrzegał Paula pan Alsgood. Następnego dnia również panował spokój. Dziwne hałasy
i wibracje skończyły się równie nagle, jak się zaczęły.
Zniknęły też koszmarne sny Carol. Spała mocno, spokojnie, nie budząc się do rana. Szybko
zapomniała o srebrzystym ostrzu siekiery, huśtającym się tam i z powrotem w dziwnej próżni.
Pogoda także się poprawiła. Rozchmurzyło się w niedzielę, a w poniedziałek niebo było
błękitne jak w lecie.
79
We wtorek po południu, kiedy Paul i Carol załatwiali w sądzie przyznanie tymczasowej
opieki nad Jane Doe, Grace Mitowski sprzątała kuchnię. Skończyła właśnie odkurzanie, kiedy
zadzwonił telefon.
 Halo.
Cisza.
 Halo  odezwała się znowu.
Słaby, przytłumiony męski głos powiedział:
 Grace&
 Tak? Nie mogę pana zrozumieć. Może pan mówić głośniej?
Próbował, ale słowa zanikały. Wydawały się dobiegać z olbrzymiej odległości, z niewyobra-
żalnie bezdennej otchłani.
 Strasznie złe połączenie. Musi pan mówić głośniej  prosiła.
 Grace  starał się, by go słyszała.  Gracie& może już za pózno. Musisz& szybko
działać. Musisz to zatrzymać& żeby znów& się nie stało.  Głos się załamał, zachrypiał. 
Już chyba& za pózno& za pózno&
Rozpoznała ten głos i zamarła. Zacisnęła rękę na słuchawce. Zaparło jej dech.
 Gracie& to nie może trwać wiecznie. Musisz& położyć temu kres. Chroń ją, Gracie.
Chroń ją&
Głos zanikał.
I nastała cisza. Idealna cisza, bez syczenia, buczenia typowego dla łącz telefonicznych. Bez-
denna cisza. Nieskończona.
Odłożyła słuchawkę.
Zaczęła się trząść.
Podeszła do kredensu i wyjęła butelkę szkockiej, którą trzymała dla gości. Nalała dużą por-
cję i usiadła przy stole kuchennym.
Alkohol nie rozgrzał jej, wciąż wstrząsały nią dreszcze.
Głos w telefonie należał do Leonarda. Jej męża. Ale on nie żył od osiemnastu lat.
CZZ DRUGA
ZAO CHODZI WZRÓD NAS&
ZÅ‚o nie jest nieznajomym bez twarzy,
mieszkającym w odległym sąsiedztwie.
ZÅ‚o ma zdrowÄ…, znajomÄ… twarz,
wesołe oczy i otwarty uśmiech.
Zło chodzi wśród nas; nosi maskę,
która wygląda jak twarze nas wszystkich.
 Księga policzonych smutków
ROZDZIAA 7
We wtorek, po przyznaniu im przez sąd tymczasowej opieki nad Jane Doe, Paul pojechał do
domu, żeby pracować nad powieścią, a Carol zabrała dziewczynkę na zakupy. Jane nie miała
żadnych ubrań poza tym, które nosiła owego pamiętnego dnia. Była zakłopotana faktem, że
Carol wydaje na nią pieniądze, i z początku wzbraniała się przed kupieniem czegokolwiek.
Wreszcie Carol powiedziała:
 Kochanie, ubrania są ci potrzebne, więc proszę, odpręż się i wybieraj. Dobra? Pieniądze,
które wydamy, najprawdopodobniej zwrócą mi twoi rodzice albo departament rodzin zastęp-
czych.
Ten argument zadziałał. Szybko kupiły kilka par dżinsów, parę bluzek, bieliznę, parę solid-
nych tenisówek, skarpetki, sweter i wiatrówkę.
Kiedy dotarły do domu, Jane była pod wrażeniem budynku w stylu Tudorów, zachwyciły ją
ołowiowe okna, spadzisty dach i kamienne ściany. Zakochała się w pokoju gościnnym, w któ-
rym ją ulokowano. Miał lekko zaokrąglony sufit, długie siedzisko ustawione w wykuszu okien-
nym i oszkloną lustrami szafę na całą ścianę. Utrzymany w tonacji błękitu i bladego beżu,
z meblami z epoki królowej Anny, wykonanymi z drewna wiśniowego na wysoki połysk.
 Czy to tylko pokój gościnny?  spytała Jane z niedowierzaniem.  Nie korzystacie
z niego na co dzień? Och, gdyby to był mój dom, przychodziłabym tu ciągle! Siadałabym i czy-
tała, czytała i siedziała, tam w oknie, i chłonęła atmosferę.
Carol zawsze lubiła ten pokój, ale teraz, dzięki Jane, zaczęła doceniać go na nowo. Kiedy
obserwowała dziewczynkę uchylającą drzwi szafy, sprawdzającą widok z każdego kąta, twar-
dość materaca na królewskich rozmiarów łożu, zdała sobie sprawę, że jedną z zalet posiadania
dzieci jest niewinność i świeżość ich reakcji. To sprawia, że rodzice pozostają młodzi i otwarci
na świat.
Tego wieczora Carol, Paul i Jane przygotowywali kolację. Choć z natury nieco nieśmiała,
dziewczynka natychmiast dostosowała się do tutejszych zwyczajów. W kuchni i przy stole ja-
dalnym było dużo śmiechu.
Po kolacji Jane zaczęła zmywać naczynia, podczas gdy Carol i Paul sprzątali ze stołu. Kiedy
przez moment zostali sami, Paul cicho powiedział:
 Ona jest wspaniałym dzieciakiem.
82
 A nie mówiłam?
 Zmieszna sprawa.
 Co?
 Od momentu gdy ją zobaczyłem dziś po południu przed salą sądową, nie opuszcza mnie
uczucie, że już ją gdzieś widziałem.
 Gdzie?
Potrząsnął głową.
 %7łebyś mnie zabiła, nie wiem. Ale w jej twarzy jest coś znajomego.
Przez całe wtorkowe popołudnie Grace czekała na telefon.
Drętwiała na myśl, że będzie musiała odebrać.
Poprzez działanie próbowała dać upust energii, która brała się ze zdenerwowania; sprzątała
dom. Wyszorowała podłogę w kuchni, odkurzyła meble we wszystkich pokojach i wyczyściła
dywany.
Nie mogła jednak przestać myśleć o tamtej rozmowie: głos suchy jak papier i zniekształcony
echem, ale z pewnością należący do Leonarda; osobliwe rzeczy, które powiedział; niesamowita
cisza, kiedy skończył mówić; niepokojące uczucie niezmierzonej odległości, niewyobrażalnej
otchłani czasu i przestrzeni&
To musiał być kawał. Ale kto za tym stoi? Dlaczego naśladuje głos Leonarda osiemnaście lat
po jego śmierci? Jaki jest cel takich zabaw teraz, gdy minęło tyle czasu?
Aby nie myśleć, zabrała się do pieczenia jabłek w cieście. Duże soczyste jabłka  podawa-
ne z cynamonem, mlekiem i tylko odrobiną cukru  były jej ulubionym daniem na kolację.
Urodziła się i wychowała w Lancaster, w Pensylwanii, gdzie podawano je jako oddzielny posi-
łek. We wtorkowy wieczór nie miała jednak apetytu, nawet na jabłka w cieście. Przełknęła parę
kęsów, dziobiąc je bezmyślnie widelcem, kiedy zadzwonił telefon. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl