[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Duduś jednak potrafił rozpalić ognisko.
 A widzisz  szepnęła ciocia Kabała  mój system wychowawczy zdaje
już egzamin.
 W porządku - odparłem  ale dymem nikt się jeszcze nie najadł, a ja czuję,
że mi kiszki marsza grają.
 Bądz cierpliwy.
Byłem cierpliwy. Do samego obozu nie powiedziałem ani słowa. Kiedy stanę-
liśmy przy namiocie, znowu mnie zamurowało.
Duduś siedział przy ognisku jak Huck Huckelburry nad rzeką Missisipi; po
indiańsku, z powagą starego trampa wbijał w krzyże naleśniki.
Spojrzałem w górę, czy ktoś z nieba nie spuszcza naleśników na patelnię.
Ale w górze nie było nic prócz jasnego błękitu. A tymczasem naleśniki drażniły
nozdrza rozkosznym zapachem, aż ślinka leciała do ust.
 Skąd te naleśniki?  zapytała zdumiona ciocia Kabała.
Duduś nawet na nas nie spojrzał. Na jego twarzy błąkał się szatański uśmie-
szek.. A naleśniki  jakby nigdy nic  leżały sobie na patelni.
 Przecież miałeś zrobić jajecznicę!  wrzasnęła.
Duduś uśmiechnął się tajemniczo.
 Chciałem wam zrobić niespodziankę. Doszedłem do wniosku, że proszek
jajeczny bardziej nadaje się na naleśniki.
 A mąka? Skąd wziąłeś mąkę?
 Znalazłem w plecaku.
 A gdzie kakao?
 Kakao i herbata stoją na żarze. Chciałem, żebyście wypili gorące, bo rano
dobrze jest napić się czegoś gorącego.  Wbił zęby w naleśnik, który dyndał
mu
na widelcu, i dokończył z ironicznym uśmieszkiem:  Jedzcie, bo
wystygnie.
Gotów byłem uwierzyć, że ciocia Kabała naprawdę ma konszachty z ciemny-
mi siłami. W ciągu godziny zamieniła stuprocentowego mieszczucha w stupro-
121
centowego trampa, a do tego spuściła z niebios gotowe naleśniki. Ale zacząłem
coś podejrzewać.
 Skąd wytrzasnąłeś książkę kucharską?  zapytałem podstępnie.
Duduś wydął wargi.
 Phi, nie trzeba książki kucharskiej, naleśniki to najprostsza potrawa. Trze
ba tylko utrafić gęstość ciasta, a reszta to mięta. A kakao w ogóle się nie liczy.
Kilkumiesięczny osesek potrafi je ugotować.
Ciocia Kabała rozwarła szeroko ramiona.
 Gratuluję!  zawołała.
Duduś powinien wpaść w rozwarte ramiona cioci, ale zamiast tego zabrał się
do następnego naleśnika.
 Obliczyłem  powiedział  że naleśniki, chleb z masłem i kakao to razem
około dziewięciuset kalorii. Mam nadzieję, że wystarczy na śniadanie.
Wystarczyło, bo naleśniki były pyszne, kakao zawiesiste, a chleb tak równo
pokrajany i tak solidnie posmarowany, że nawet maszyna matematyczna nie zro-
biłaby tego lepiej.
Ciocia Kabała była wniebowzięta, natomiast ja coraz bardziej podejrzliwy.
Coś mi tutaj nie klapowało. Trudno bowiem uwierzyć w cud przeistoczenia Du-
dusia w ciągu jednej godziny. A jednak wszystko na to wskazywało, że Duduś
przełamał trudności, wziął się za siebie i pokazał, co umie.
Duduś lubił pokazywać, co umie. Powiedział, że śniadanie było jedynie prelu-
dium. Prawdziwy koncert gotowania da nam dopiero przy obiedzie. Prosił jedynie,
żebyśmy mu nie przeszkadzali, bo gdy gotuje, powinien być skupiony.
Zgodziliśmy się chętnie. Któż ośmieliłby się przeszkadzać mistrzowi?
 A co będzie na obiad?  zapytała ciocia.
 To wielka tajemnica. W każdym razie przyrzekam, że pani nie będzie mo
gła wyjść z podziwu.
Ha, trzeba przyznać, że do tej pory i ja nie mogłem wyjść z podziwu. Duduś
nas oczarował. Wprowadził w zachwyt, w stan zupełnej błogości. Po naleśnikach
miało być coś zaskakującego i oszałamiającego. Coś s u p e r !
I było.
Tymczasem ciocia Kabała zaproponowała, żebyśmy poszli na przystań, po-
życzyli kajak i wypłynęli na jezioro. Nie trzeba mi było dwa razy powtarzać.
Marzyłem o tym, by popływać kajakiem.
Szliśmy leśną ścieżką. Po śniadaniu świat jest weselszy o kilka kresek. Kalorie
bowiem nie tylko wzmacniają organizm, lecz wpływają również rozweselająco.
Nic dziwnego, że zaraz zagwizdałem  Kolorowe parasolki". Ciocia Kabała mi
zawtórowała i zdawało nam się, że cały świat do nas należy. Do przystani było
dwa kilometry, ale aniśmy się nie obejrzeli, jak byliśmy na miejscu.
Na miejscu okazało się, że nic nie wyjdzie z naszej kajakowej wycieczki, bo
ciocia zapomniała portmonetki z pieniędzmi. Trudno, nawet królowej autostopu
122
może się zdarzyć, że zapomni. Powiedziałem więc, że skoczę na jednej nodze po
pieniądze.
 Tylko prędko, kochasiu  przynagliła mnie ciocia.
Skoczyłem więc na jednej nodze, a może na dwóch, już sobie nie przypomi-
nam. W każdym razie gdy dobiegłem do obozu, byłem cały mokry i ledwo dysza-
łem. Czekała mnie nowa niespodzianka. Nie było ani portmonetki, ani Dudusia.
Znowu pokazał, co umie.
Regulamin obozowy zabraniał oddalać się od namiotu, a on tymczasem gwiz-
dał sobie na regulamin, a przede wszystkim na portmonetkę i portfel cioci Kabały.
Miały być w wewnętrznej kieszeni plecaka, tam gdzie czysta bielizna. Tymczasem
nie było ich nigdzie. Zostało tylko rozczarowanie i żal do Dudusia. Rozejrzałem
się po wierzchołkach drzew  może Duduś znowu ukrył się przed odyńcem?
Niestety, na drzewach go nie było. Nie tylko na drzewach, ale nawet w okolicy, bo
gdy zacząłem go wołać, odezwało się to, co w lesie zwykło się odzywać. Echo.
Cóż robić?
Usiadłem na plaży i czekałem.
Naraz coś za mną zaszeleściło. Byłem pewny, że to Duduś, ale gdy się obejrza-
łem, włosy zjeżyły mi się na głowie. Ujrzałem białe, błyszczące oczy, białe
zęby i nic więcej, jak gdyby te oczy i zęby zawisły w powietrzu. A potem
usłyszałem cichy głos:
 Przepraszam, gdzie moja mała przyjaciela?
Zerwałem się. Chciałem uciekać w popłochu, ale nogi odmówiły posłuszeń-
stwa, bo w takich wypadkach zwykle odmawiają. A ten sam głos odezwał się
łagodnie:
 Nie bój się, ja też twoja przyjaciela.
Dopiero teraz odważyłem się otworzyć oczy. Prócz białych zębów i białych
oczu zobaczyłem nareszcie czarną twarz wychylającą się z gęstych krzaków.
 Murzyn, jak babcię kocham! Skąd nad prasłowiańskim jeziorem znalazł się nagle
łowca słoni?" Murzyn roześmiał się głośno.
 Alem cię nastraszyła!
Był rosły, barczysty, miał ciało jakby wyrzezbione z hebanu. Same mięśnie.
A twarz pogodną i oczy roześmiane. Przez chwilę zdało mi się, że jestem nad
jeziorem Tanganika i spotkałem łowcę głów. Ale Murzyn wnet rozwiał moje złu-
dzenia.
 Nie bój się  powtórzył.  Ja studenta z Aodzi. Ja dopiero na pierwsza
roka i nie umie dobra po polsku.
Wyłonił się z krzaków, rozejrzał się, jakby kogoś szukał.
 Gdzie moja mila przyjaciela, Dudusza?  zapytał.
Bach! Jeszcze jedna sensacja. Nic o tym nie wiedziałem, że Duduś przyjazni
się z czarnym studentem z Aodzi. Widocznie ukrywał przede mną.
 Sam chciałbym wiedzieć  odrzekłem.
123
 Miała tu być o jedenasta godzina. Umówiła się ze mną.
 Bardzo mi przykro, ale go nie ma.
 To niedobra, to niedobra  czarny student pokręcił głową.  Powiedz mu,
że ja tu była i że ja będę dwunasta godzina. [ Pobierz całość w formacie PDF ]
  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • freetocraft.keep.pl